Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —

— Ot, przykrzy mu się we święto, to łazi; bo i cóż ma robić.
— Ej! nie, nie, mój Michale, to nie to; powiadam wam, że nie; on tu coś zamyśla.
— Jeno wam się tak uwidziało.
— Ale! ze dworu gumienny mówił mi, że on i do dziedzica często przyłazi i gada, i gada; czasem to i przez dwie godziny gadają.
— Ciekawość!!
— Pewnie, że ciekawość; ludzie słyszą, ale kto ich zrozumie?
— Pewnie po niemiecku gadają?
— Juści, boć to i nasz dziedzic nie co, jeno niemiec i dlatego niemca do młyna wpuścił.
— Pewnie; ale ja coś słyszałem, że i dziedzic nie wieczny; on się też pono kręci za kupcami, sprzedać chce.
— Żeby choć kto porządny kupił.
— Dałby Bóg miłosierny! jeno mi się widzi, że tu będzie inaczej...
— Oj, musieliście wy coś słyszeć, mój kumie?!
Wojciech tajemniczą minę zrobił.
— Wiadomo, żem coś słyszał i sam nie wiem, co zrobić... Ja miarkuję, że dziedzic chciałby folwark na kolonje puścić.
— Ale!
— Tak, tak, mój kumie, a jak, czego Boże uchowaj, to się stanie, to my gospodarze przepadniemy ze szczętem. Jeszcze z jednym dziedzicem pół biedy, można jakoś podołać, ale jak się tu cała gromada kolonistów zwali...