Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —

Wojciech z niedowierzaniem spojrzał na żyda.
— Oj, nie dziwujcie się — zawołał Mendel — to jest wiadoma rzecz... Gadajcie, co wam trzeba, jaką macie kwestję.
Wojciech odchrząknął raz i drugi, westchnął ciężko i powoli zaczął opowiadać swe kłopoty: — jako się młynarz we wsi osiedlił, jako całą gromadę szwabów sprowadził, jako dziedzic chce szwabom grunt na kolonje rozprzedać i jako z tego będzie zarudzkim chłopom ciężkie życie i los. Bydlęciu przejść nie dadzą, w pola worywać się będą, łąki wypasą, a chłop cóż z taką czeredą poradzi? Za łby się z nimi wodzić, pomstować, to i obraza boska, i nie ładnie. Ciężko będzie...
Pan adwokat coraz sobie z flaszki dolewał, śledzia jadł i słuchał; gdy zaś Wojciech swą relację skończył, spytał:
— Durny ty, mój człowiecze! — rzekł, poważnie kiwając głową.
— Wiadomo; żebym był mądrala taki, tobym rady nie szukał po ludziach — rzekł Wojciech, spoglądając ponuro — sam wiedziałbym, co robić.
— Ja tobie powiem: dziedzic chce sprzedać?
— Chce...
— A niemcy chcą kupić?
— Jużci, że chcą; grunt ładny, łąka czysta, las — aż im się ślepia świecą do niego, jak wilkom...
— Pieniądze mają?
— Pewnie, że mają; żeby nie mieli, toby gruntu nie kupowali.
— To widzisz, braciszku, interes głupi...