Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —

Żebym ja tak zawsze zdrowie miał! Nie macie się co namyślać, tylko rozwiązać worek i dać.
— Skoro trzeba dać, to się da — ale chcielibyśmy wiedzieć, co z tego będzie?
— Aj waj! Co będzie?! Ślicznie będzie! Jak pan adwokat zacznie kręcić, to tak zakręci, że niemcy nie będą wiedzieli, gdzie jest początek, gdzie koniec i gdzie środek.
— Widzicie, panie — rzekł Wojciech — my wierzymy, że pan wie, co trzeba zrobić, ale i my też chcemy wiedzieć...
— Albo takie wiedzenie zmieści się w waszej głowie? — wtącił Mendel.
Wojciech się obruszył.
— Ty żydku — rzekł z gniewem do Mendla — po próżności nie pleć. Przyszliśmy nie od siebie, jeno od gromady, a jak gromada zapyta, cośmy zrobili, toć nie możemy stać jak kołki, tylko musimy powiedzieć, co i jak.
— Masz rację, człowieku — rzekł doradca — masz rację! wytłumacz więc gromadzie, że ja wziąłem się do interesu, ja! i że, ma się rozumieć, wszystko będzie dobrze.
— I niby niemcy gruntu nie kupią?
— Nie kupią!
— A jeżeli im dziedzic sprzeda, to co będzie?
— Wyprocesujemy.
— A proszę pana, żeby tak, naprzykład, po dobroci pójść do dziedzica i prosić go, niechby zamiast sprzedawać niemcom, nam sprzedał... O pieniądze możnaby się przecież postarać.