manatki, powędrowali na wschód szukać tańszej ziemi i szczęścia.
Rozstano się w sposób zgodny; chłopi nie pożałowali im nawet furmanek do kolei. W kilka tygodni po wyjeździe szwabów Zarudzie odmieniło swoją postać. Domy i zabudowania kolonistów poznoszono, niektóre zaś przerobiono na swojski ład. Młyn odbudowano; jest on teraz dużo większy, nowe, białe jeszcze, koła kręcą się prawie ciągle, spieniona woda spada z nich, burzy się i kłębi jak w odmęcie.
I młynarz jest nowy; wyszukano go w sąsiednim powiecie. Sławny to na całą okolicę mechanik, podobno nawet od biedy zegar potrafi naprawić, umie też wasągi wikliną wyplatać i inne delikatne roboty wykonywa.
Wieś cała dumna jest, że takiego majstra posiada, okolica jej zazdrości. I słusznie, bo młynarz wyuczył kilku chłopaków pleść kosze i na każdy jarmark posyła te wyroby. Półkoszki zarudzkie zjednały sobie rozgłos, i każdy gospodarz o nie się stara.
Jako jedyna pamiątka po niemcach, zostało kilkadziesiąt drzewek owocowych. Młodzizna to jeszcze, niewiadomo co z niej wyrośnie; ale chłopi podzielili się niemi i poprzesadzali do swych ogródków — ciekawi, jak „niemieckie gruszki“ smakować będą...
Dobrze jest we wsi, zgodnie, spokojnie, cicho; życie płynie jednostajnym trybem — niby strumyk wśród łąki.
Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —