matula pojechali, a wy tak patrzyta... Przemówta że choć słówko, dziadziu...
Żadnej odpowiedzi.
Dziewczyna wybiegła przed dom i zaczęła krzyczeć w niebogłosy.
Kilka sąsiadek przyszło do izby, popatrzyły na starca, pokiwały smutnie głowami.
— Musi to już z naszym Maciejem skutek... — rzekła jedna z westchnieniem.
— Bo i pewnie że dochodzi, bo mu się tak nos śkaradnie wyciągnął; żeby choć Michałowie nadjechali; trzebaby i po księdza.
— A juści; jakże tak krześciańską duszę przez świętej spowiedzi ostawić!...
— Chodzili dziadzio, chodzili do spowiedzi na Siewną, jak odpust był w Woli, — wtrąciła Nastka.
— To i co? Odpust odpustem, a jak Bóg Najwyższy śmierć daje... Skoczno ty Nastka po starą Marcinową, może ona jeszcze jakie lekarstwo narai...
Dziewczyna pobiegła, jak mogła najprędzej. Przerażenie ją ogarniało i żal, bo dziadek bardzo dobry był dla niej: nieraz jej obwarzanków z miasta przywiózł, ładne bajki umiał opowiadać.
Marcinowa niedługo dała na siebie czekać.
Przybiegła zadyszana i zaraz energicznie wzięła się do rzeczy. Jako znawczyni swego fachu, odrazu poznała że się w chłopie „coś“ oberwało.
Na taki wypadek dobrze jest smarować plecy psiem sadłem, ale że owego specyfiku nie było pod ręką, więc wzięła okowity, poszeptała coś nad nią, napiła się sama, potem wlała trochę w usta choremu, który leżał jak bezwładny i żadnego oporu nie stawiał.
Następnie zaczęła go okadzać...
W ciasnej izbie aż duszno zrobiło się od dymu, starego porwał kaszel.
Marcinowa z tryumfem spojrzała na kumoszki, gdyż, bądź co bądź, chociaż kaszlem chory dał znak życia.
Zachęcona powodzeniem, jeszcze energiczniej wzięła się do kadzenia, smarowania i natrząsania.
Maciej przemówił.
Słabym głosem zażądał żeby posłano po księdza.
Gdy Michałowie wrócili z jarmarku, zastali pełną izbę ludzi. Na wieść że Maciej umiera, poschodzili się sąsiedzi i sąsiadki, każdy po swojemu radził, każdy chciał ratować.
Michałowa, ujrzawszy co się dzieje, zaczęła głośno lamentować, wtórowała jej w tem Nastka; inne babiny także ocierały łzy i, nie krępując się bynajmniej obecnością chorego, który wszystko słyszał i miał przytomność, wychwalały jego przymioty i opłakiwały stratę.
Jedna stręczyła nawet parobka, który miał brak Macieja w gospodarstwie zastąpić.
W nocy ksiądz przyjechał.
Wszyscy wyszli z izby, i Maciej, przytomny, spokojny,
Strona:Klemens Junosza - Maciej.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.