Strona:Klemens Junosza - Maciej.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz jego promienieje radością, czuje się lżejszym, silniejszym.
Po odjeździe księdza, złożył ręce na piersiach i leżąc długo jeszcze się modlił.
Już wszyscy dawno posnęli, światło było zgaszone. Wiatr rozpędził chmury i przez małe okienko chaty widać było skrawek nieba i gwiazdy.
Gwiazdy to dobrze Maciejowi znane, może ukazały się umyślnie aby go powitać, jako stara dawna znajomość; przyglądał im się nieraz w nocy woły pasąc, patrzył jak płyną powoli po niebie, miarkował po ich ruchu, czy słońce prędko wstanie, wpatrywał się w nie godzinami całemi.
Teraz są one jeszcze dla niego droższe i ciekawsze. Niedługo spodziewa się zobaczyć je bliżej, bo gwiazdy w górze są. Bóg nad niemi mieszka na wysokości i dusze ludzkie powołuje do siebie.
Leży Maciej, w gwiazdy patrzy, o niebie rozmyśla. Nie dolega mu nic, bólu żadnego nie czuje, tylko co siły mu braknie, probuje się podnieść. Wstał.
Już szarzało trochę przededniem, koguty piały. Maciej zwlókł się z posłania, kożuch zarzucił na grzbiet i wyszedł z chałupy.
Obszedł całe gospodarstwo synowskie, zajrzał do bydła, do koni, a potem na kamieniu usiadł i pacierze odmawiał. Tymczasem mrok się rozpraszał, drzewa, domy, żórawie studzienne zaczęły wychylać się z ciemności; świat się osrebrzył, zaróżowił, ozłocił, dawno niewidziane słońce zapaliło się jasnością wielką na wschodzie.
Patrzył się w nie Maciej, zamglonym gasnącym wzrokiem, a tu już w chacie przebudzili się, syn wyszedł na podwórze.
— Lepiej wam ojcze? — zapytał starego.
— Nie, mój Michałku, nie lepiej, czekam ja tu na ciebie od świtania.
— A co?
— Trzebaby parę tarciczek suchych wybrać na trumnę.
— Ej poco? Bóg miłosierny odmieni.
— Nie odmieni, nie odmieni — chodź synu, zawdy człowiekowi milej jak sobie sam porządne deski wybierze. Toć ci więcej majątku nie wezmę mój synu.
Poszedł stary z synem, deski wybrał, o gospodarstwie z nim przytem rozmawiał, doradzał żeby czerwonego wołu sprzedać, żeby obórkę nową postawić, a na połowę chałupy poszycie świeże dać. I tak im na tej pogawędce parę godzin zeszło.
Wróciwszy do izby Maciej białą koszulę włożył i po kuma Jędrzeja posłał, co golić umiał.
— Oskrobcie mi krzynkę brodzinę, — rzekł do przybyłego — żebym nie stanął przed Panem Jezusem i przed Świętymi Pańskiemi jako cygan. Oskrobcie Jędrusiu. Bóg nagrodzi...
Kum Jędrzej wzdychając zabrał się do tej czynności. Brzytwę z kawałka starej kosy zrobioną, naostrzył na progu