stanie.
W trakcie téj tyrady Walenty zajechał, babcia wgramoliła się do budy i odjechała powtarzając ciągle:
— Stara Pękalska z Lejzorem!! ładna rzecz! przy jednym dyszlu z nieochrzczoną duszą, a barbarzyńca! heretyk. Muszę jutro dać na mszę na intencję żeby mu wszystkie owce padły, żeby mu deszcz przez całe żniwa chlapał, niech zna co to jest stara Pękalska z Lejzorem!!
— Cóżeś ty najlepszego zrobił, — rzekła pani Maciejowa do męża, — masz śmiertelnego wroga na całe życie.
— Ano.... trudno.... zagapiłem się, ale mniejsza o to, niech się baba obrara....
Rok cały upłynął od owego czasu, a dziedziniec Olszowiecki nie oglądał żółtéj bryki, ani mieszkańcy dworka nie widzieli łagodnego oblicza babci Pękalskiéj.
Zdawało się, że śmiertelna nienawiść téj matrony przejdzie w stan chroniczny i nigdy już nieuleczalny.
Ale zaszła okoliczność nagła i niespodziewana, która zupełnie zmieniła stan rzeczy.
Raz wieczorem, kiedy pan Maciéj na ganku przemawiał do ekonoma szeroko o potrzebie zwożenia nawozu na ugór, a pani Maciejowa perswadowała klucznicy, że każda kura pod utratą czci i życia powinna codzień pomnażać zapasy spiżarniane o jedno jajko, na drodze ukazał się tuman kurzu, z którego wychyliła się wkrótce żółta bryka z budą!...
— Musiało zajść coś nadzwyczajnego, bo deresze biegły wyciągniętym kłusem, a Walenty długim batogiem gorąco do ich przekonania przemawiał.
— Pękalska! — zawołała pani Maciejowa.
— Jak Boga kocham, Pękalska, — powtórzył Gozdawski, patrząc na gościniec.
— Chyba minie.
— Gdzieżby tędy jechała?
— Żadna droga tędy nie idzie.
— Skręca, dalibóg skręca.
— Już jest w bramie!
Pan Maciéj oczekiwał zdjąwszy kapelusz.
— A pani dobrodziejko, — mówił, pomagając babci wygramolić się z bryki — pani dobrodziejko.... tyle czasu oczekiwaliśmy na ten zaszczyt....
— A tak, tak, dobrześ mi pan dokuczył, ale ja zawsze mówię: kto na ciebie kamieniem, ty na niego chlebem i w pacierzu powtarzamy codzień: „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, a musiałam odpuścić i temu drabowi Wiśniewskiemu, com mu pożyczyła tysiąc złotych, a on niecnota na dwa dni przed terminem wziął proszę pana i umarł....
— Ach, mój Boże!
— A tak, żeby był choć parę dni poczekał, ale teraz już nierychło Marychno po śmierci wędrować, ale to zawsze tak: jednym szydła golą, drugim brzytwy nie chcą....
Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
(Dalszy ciąg nastąpi).