a w końcu psy cię zduszą i skończysz marnie życie na śmieciach.
Pan Maciéj Gozdawski, na nieszczęście, nie miał bocianich przekonań i nigdy jedynakowi swemu podobnych kazań nie mawiał. Owszem, traktował go jak pisklę i myślał tylko o tém, żeby temu pisklęciu było ciepło i żeby miało pożywienie.
Co pisklę myśli, jak myśli i czy w ogóle myśli, to niewiele pana Gozdawskiego Macieja obchodziło — i jakże go zresztą miało obchodzić, kiedy on sam co prawda niewiele myśli swojéj zadawał fatygi.
Dla tego téż, jak to powiedzieliśmy, dusza Wicka spała, siły moralne nie manifestowały swéj obecności.
Ale potrzeba tylko bodźca silnego aby je przebudzić, potrzeba było przeciwności i niepowodzeń, walk, burz, zawodów, bolesnych ciosów, a uśpiona dusza przebudzi się i zadrga życiem i wystąpi do boju jako szermierz niewytrawny jeszcze, ale pełen męztwa, który położy sobie za hasło: zwyciężyć lub zginąć!...
Wicek na drugi dzień po opuszczeniu Warszawy, stanął na progu rodzicielskiego domu.
Matka obsypała go pocałunkami, ojciec z niezwykłą czułością pogłaskał po głowie, a pani Pękalska aż włożyła na nos olbrzymie w róg oprawne okulary, aby mu się lepiéj przypatrzyć.
— Ależ piękny jak Azor! — mówiła, — chciałam powiedziéć jak Amor! śliczny chłopak, oczy jak dwa turkusy! włosy jak złoto, a postawa impozycyjna, chciałam powiedziéć imponująca. Oho! zawróci on głowy wszystkim pannom w trzech parafiach, ale nic z tego. Taki brylant to tylko dla takiéj perełki jak Mania. Uważasz, droga pani Maciusiowa, mówiła babka nie dając przyjść do słowa nikomu, uważasz tylko co to będzie za para. On blondyn, ona brunetka, on duży, ona mała, on ma niebieskie oczy, ona czarne! Śliczne dzieci, pożenię ich jak amen w pacierzu, pożenię. Ty panie Macieju szykuj gniazdko, już ja te gołąbeczki sama obsadzę....
— Dla czegóż to pani, — rzekł Wicuś, — chce mnie tak zaraz pozbawić złotéj wolności i któż jest owa gołąbeczka co mnie ma uszczęśliwić?
— Jaki prędki, jaki prędki, — mówiła pani Pękalska, — cóż to będzie jak się ożeni. Czekaj, dowiesz się niedługo o wszystkiém, niedługo mój ty kochany Azorku! Bodajże, zawsze się mylę, mój ty Amorku złotowłosy....
Pan Maciéj zaprosił syna do swego pokoju i rzekł wskazując mu krzesło:
— Siadaj.
Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
(Dalszy ciąg nastąpi).