— Co ojciec rozkaże?
— Trzeba ci się raz ustatkować.
— Dla czegożby nie.
— Nie dla czegożby, tylko trzeba. Primo, żebyś miał jakieś stanowisko.
— Niech mi je ojciec da.
— Już tak jak jest, wziąłem dla ciebie dzierżawę.
— I cóż ja tam będę robił?
— Ano, będziesz orał, siał, żął, jedném słowem gospodarował, a potém się ożenisz.
— Po co?
— Jakiś ty głupi, a po cóż się ludzie żenią?
— No dobrze, ale kiedy nie wiem z kim, nikogo tak nie znam. W Warszawie najwięcéj bywało się po restauracyach i ogródkach, znam nawet kilka aktorek, jedna bardzo przystojna, grywa trucicielki....
— Co mi tu smyku jakiś będziesz mówił o aktorkach i trucicielkach, ja mam dla ciebie pannę.
— Naprzykład.
— Prawdzickiego znasz?
— Z Dębianki?
— No tak.
— Nie, — przecież ojciec zakazał mi tam bywać, bo to hołota, która się przyznaje do kuzynostwa z nami!
— Ale nie, źle mnie zrozumiałeś: to są bardzo porządni ludzie i on sam i jego córka Mania, bardzo godna panienka.
— Zkądżeż ta nagła zmiana?
— Ech! zkąd; ja zawsze byłem ich najszczerszym przyjacielem, tylkom się z tém nie chwalił.
— Acha, więc to była przyjaźń w sekrecie, tak sobie po cichu.
— Niby, ale teraz chciałbym abyśmy jeszcze bardziéj zacisnęli węzły pokrewieństwa i przyjaźni z tym zacnym domem i dla tego rozkazuję ci i proszę, żebyś się starał o Manię.
— Kiedyż to przecież, jak ojciec powiada, takie blizkie kuzynostwo....
— Ale, wiedz gapiu o tém, że kościół daje dyspensy.
— A wiem, tak jak od postu.
— Nawet tak jak od postu, bo kto się z Manią ożeni, nie będzie pościł, ta dziewczyna ma milion!!
— Milion! — zawołał zdziwiony Wicek, jakby się przestraszył téj olbrzymiéj cyfry.
— Czegożeś się tak zląkł? no milion! milion! najprawdziwszy milion, jak jeden grosz.... ten milion powinien być nasz, musi być nasz! rozumiesz. Pojedziesz do Dębianki, będziesz pannie głowę zawracał, wzdychał, klął się, przysięgał, klękał, płakał, wściekał się, zabijał, w ostatnim razie jak będzie potrzeba to ją wykradniesz, ale milion musi być nasz i po całéj ceremonii!! Jak ci się uda pochwycić tę gęś, to będziesz panem! panem całą gębą, większym niż hrabia, niż najbogatszy żyd w Warszawie! Czy ty to rozumiesz? Cóżeś oczy wytrzeszczył jak wół?! Bierz kiedy ci mówię, a nie, to bądź sobie aż do śmierci piszczykiem, skrob piórkiem dopóki suchot nie dostaniesz i garb ci na plecach nie wyrośnie!
To mówiąc, pan Maciéj poczerwieniał bardzo, a Wicek zbladł i dziwnie się zamyślił....
Może pierwszy raz w życiu na seryo.