Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/23

Ta strona została skorygowana.

Pierwszym zwiastunem owego niespodziewanego szczęścia w Dębiance, był Icek.
Pędził on biedką ile sił w koniu starczyło, ryzykując całość kości na drodze pełnéj wybojów i korzeni.
Trząsł się i podskakiwał na siedzeniu, gdy koła o kamienie uderzały, bez litości okładał konia batogiem, przebiegł galopem gościniec i grobelkę, a o pół wiorsty od siedziby Prawdzickiego zdjął czapkę i radośnie wywijał nią w powietrzu.
Prawdzicki był u stodół i w głowę zachodził, co skłania Icka do takiego pośpiechu....
— Jaśniego pana Prawdzickiego klaniam! klaniam! klaniam! — mówił zginając się do ziemi....
— Zkądżeż ta jasność mój Icku, niepotrzebna mi ona: jaśnie zgaśnie, mospanie zostanie.
— Co ma zgasnąć, takie pieniądze! to jak woda w studni, można brać, brać, brać i zawsze będą....
— Mój Icku, zdaje mi się, że ty chyba masz bzika?
— Jaki bzika! ja mało całkiem nie zwaryowałem, jakem się dowiedział o pańskiém szczęściu, ja zawsze Boga prosiłem żeby na jasnego pana takie szczęście spotkało....
— Co za szczęście?
— To pan nic nie wie! tu już cała okoliczność aż sobie trzęsie z zazdrości, pan hrabia z Dziurawéj Woli to się zrobiół zielony jak trawa, bo co on teraz będzie znaczył, on będzie kapcun naprzeciw jasnego pana, on będzie przy jasnym panu taki goły jak pasternak.... to téż jak un to przeczytał w gazete, to się zrobił taki gorzki jak rzodkiew....
— Ale powiedzno o cóż tu idzie....
— Aj waj, jasny panie, ja jasnego pana potrzymam, bo jak się jasny pan dowie, to się jasny pan przewróci z radości i może jake brzydke słabość dostać.
— Niepotrzeba, — rzekł śmiejąc się pan Józef, — będę się trzymał płotu, gadaj teraz.
— Ale niech się jasny pan mocno trzyma.... na jasnego pana spadła wielka sukcesya, cały milion dolary! aż w Ameryce!
— Bardzo temu wierzę, to jest możliwe, — odpowiedział obojętnie Prawdzicki.
— Ny co to jest!! — zawołał Icek, — jasny pan jeszcze stoi, jasny pan sobie nie przewrócił, nie skiknął do góry! nie zaczął tańcować!? To pan ma bardzo twarde nature. Jak ja raz wygrywałem ćwiartkę losu na bruńswińskie loterye, to jak sobie przewróciłem rano, to leżałem do wieczora, darłem się za brodę i płakałem jak małe dziecko.
— Tak, z radości?
— Nie jaśnie panie, ze zmartwienia.
— Jakto?
— Ja płakałem żem ja bił taki głupi i nie wziąłem cały los.
Icek dobry był do początku. Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, już zaczęli ściągać znajomi i sąsiedzi bliżsi i dalsi, niektórzy we frakach i w białych krawatach nawet.
Człowiek dobrze wychowany zawsze potrafi uszanować to, co poszanowania godne.
Szczupła sala Dębiańskiego dworku ledwie mogła pomieścić zebranych gości, a pod jakiemiż to pozorami ci goście pozjeżdżali się tutaj.
Jedni chcieli kupować zboże, drudzy chcieli oglądać gospodarstwo, inni chociaż nieznajomi, przyjechali wprost winszować sukcessyi. Byli tacy, co powynajdywali jeszcze lepsze pozory.
— Sąsiedzie kochany — huczał strasznym basem pan Grubasiński z Bąka — każdy obywatel ma względem kraju obowiązki, — przyjechaliśmy tu, oto ja, pan Kukawka, pan Gil z Pieńków, pan Kulasiński z Wydmy, pan Ciekawski z Pokrzywki, aby, jako nas sąsiad widzisz, przypomniéć ci o tych obowiązkach.
— Bójciesz się Boga panowie, czyż ja się zaniedbuję?! składki płacę, na zebraniach gminnych bywam, gazety dwie, choć ubogi jestem — trzymam, cóż mogę nadto uczynić?...
— Ho! ho! ho! — wtrącił pan Gil o