Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

Chociażby nawet i otworzył duszę swoją przed Manią, chociażby wyznał jéj wszystko co czuje, co myśli, czego pragnie, czyż mu uwierzy, czy nie odpowie mu sarkastycznym uśmiechem i nie weźmie najczystszych jego uczuć za wyrafinowaną przebiegłość posagowego spekulanta?
To byłoby straszne.
Lepiéj więc niech ona o niczém nie wie, niech nie zna uczucia które w jego sercu wzbudziła, niech ta miłość wypali się sama w sobie — niech pogrzebaną zostanie w głębi serca, aniżeli ma być zapłaconą szyderstwem i wzgardą.
Ale co robić daléj?
Czy w płaczliwéj tęsknocie i łzawych marzeniach czekać aż czas, ten wielki lekarz, ostudzi jéj ogień, przypruszywszy skroń siwizną, czy téż rzucić się w wir świata, gwar miast, w odmęt szalonych zabaw i rozpustnego życia, aby zagłuszyć tym sposobem głos serca dopominającego się gwałtem praw swoich.
Nie — ani jedno, ani drugie; pierwsze zanadto jest bierne, drugie zanadto brzydkie i jedno niegodne mężczyzny, drugie niegodne człowieka.
Miłość podnosi, cierpienie uzacnia, jedno i drugie uszlachetnia i wzmacnia w dobrém. Czyż więc można obojętnie traktować, lub téż co gorsza, zagłuszyć w sobie zupełnie te prądy zacne, które ledwie drgać zaczęły dopiero?
Wicek przebiegł myślą całe życie swoje i znalazł je, że było pustém, czczém, bez celu i bez treści.
Obejrzał się poza siebie, — gdzież są ślady dotychczasowéj jego działalności? nie ma ich, bo i działalności nie było. Jest człowiekiem, jest mężczyzną, a cóż zrobił dobrego dla siebie i drugich? Czy spożył w życiu swojém chociaż jeden kawałek chleba swój własny, własnemi rękami lub głową zapracowany?
Czy nie był podobny do lalki bezdusznéj, świecącéj ładnym gałgankiem, w który ją obca ręka przystroi?
Czy miał kiedy własną myśl, czy zastanawiał się nad jakąś ideą, nad zasadą, czy co wyznawał, czy w co wierzył, czy co ukochał. Czy spełnił w życiu chociaż jeden czyn?
I na te wszystkie pytania, które mu się rojem całym cisnęły do myśli, była tylko jedna odpowiedź: nic! nic! i nic.
Jeden wyraz, który w strasznych barwach malował całe nicestwo dotychczasowego jego życia, całą pustkę niezapełnioną niczém w przeciągu najpiękniejszéj epoki życia.
Zrobił sumienny bilans swego życia i aktywa przedstawiły mu się w postaci zera, strasznego zera....
Jakaż pustka!
A czemże jest dziś? ślepem narzędziem woli swego ojca, który powiada do niego: idź, tam są pieniądze, weź je, obałamuć istotę któréj nie znasz prawie, przykuj ją na całe życie do siebie nierozerwanym łańcuchem, weź jéj młodość, urodę, zdrowie, przyszłość, weź jakim chcesz sposobem, byłeś wziął, bo ta istota jest środkiem, a celem bogactwo.
Cóż za nizka, upokarzająca rola!.... Takie myśli paliły mu mózg, rozsadza-