spore grono szlachty, która jak w dym wstępowała w gościnne progi państwa Grubasińskich.
Ztąd téż gdy owi tygodniowi goście Bąkowego dworu ujrzeli rozpędzone deresze, wybiegli wszyscy na ganek i zaczęli wołać ludzi, sądząc, że flegmatyczne zwykle opasy poniosły i że życiu pani Pękalskiéj grozi niebezpieczeństwo.
Ale niebezpieczeństwa nie było. Walenty przypomniał sobie widać kawalerskie czasy i w największym pędzie zawinął w bramę, obiegł białemi kamieniami obłożony trawnik i przed gankiem nie osadził, ale wkopał na miejscu koniska, które kopytami zaryły się w ziemię, trzęsąc łbami i rzucając pianę z karków i piersi.
— Co się stało? — zapytał Grubasiński.
— Wiecie — rzekła babcia, wychylając z budy zakurzone oblicze — wiecie państwo, milionik się wściekł!
— Jaki? gdzie?
— Prawdzicki nie ma nic! na owinięcie palca — ani grosza nie ma Prawdzicki! jak zbawienia pragnę — mówiła gramoląc się z budy i pokazując przytém niebieskie pończochy, owoc swéj własnéj pracy...
— Co pani mówi?
— Okradli go?
— Co go mieli okraść? kiedy on ni gdy nic nie miał, nie ma i miéć nie będzie.
— Co pani mówi, a milion? a sukcesya?
— Wszystko bajki — on jest taki milioner, jak ja panna.
— Nie może być!
— No to kiedy nie wierzycie, to czytajcie, tu przecież stoi jak wół...
— Prawda! prawda! ale to ten sir Prawdzicki, żeby téż cały majątek podrzutkom zapisywać...
— Prawdziwy ser.
— Głupi jak masło!
— Skrzywdził familię i okradł okolicę.
— Jakto?
— Zdmuchnął nam z przed nosa milionową pannę...
— Będzie téż siedział w piekle — rzekła babina — po same uszy, jak ten jego pradziadek, co straszy po nocach na wydmie.
— A to komedya!
— I wyście mu takie honory świadczyli!
— My... jakie honory?
— A nie staraliście się o tę gęś?...
— Ale gdzież tam? co znowu? mielibyśmy téż o co...
— No, gadu, gadu, a tu jeszcze mam spory kawał drogi przed sobą.
Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/34
Ta strona została skorygowana.