— Ale kochana pani — rzekła gospodyni domu — kawa już gotowa... szklaneczkę...
— Co prawda jestem nawet naczczo, ale nie mogę — muszę spieszyć — zaraz ztąd pędzę do Pieńków, potém do Pokrzywki, żebym choć na noc do Gozdawskich ściągnęła...
— To témbardziéj, témbardziéj trzeba się posilić — może kieliszek likieru...
— A to dobrze, właśnie dla konkokcyi, bo jestem tém wszystkiém strasznie zmaltretowana...
I wypiła babina owego likieru, zjadła parę śliwek na rożenku, a kawał chleba z szynką zawinęła w papier, żeby czasu nie tracić i pogrzmiała daléj, ku zdumieniu Walentego, który z kozła ze strachem oglądał się poza siebie, przypuszczając, że jego pani musiała albo bzika dostać, albo że ją złe opętało.
Tymczasem w pokoju Grubasińskiego, panowie sąsiedzi pozwieszali nosy na kwinty i siedzieli milcząc; najbardziéj byli smutni ci, co mieli synów i spodziewali się, że Mania z milionem wyjdzie za nich.
Stary Kulasiński ojciec, pożyczył nawet na to conto kilkaset rubli od Icka na ewikcyę zboża, którego jeszcze nie zasiał...
Każdy miał jakieś plany, a tu na raz wszystko się urywa, jak owéj babie z Lafontenowéj bajki, co na wątłym glinianym dzbanie mleka, budowała w myśli całą fermę z najpiękniejszym inwentarzem...
Pozwieszali nosy panowie bracia, bo każdy z nich miał jakieś względem Prawdzickiego zamiary, a wszyscy choć nie naradzali się z sobą, lecz owszem, trzymali zamiary swoje w sekrecie, przysięgli sobie, że jak tylko szczęśliwy sąsiad sukcesyę odbierze, natychmiast pożyczą od niego pieniędzy.
Wielu z nich miało już nawet przygotowane listy, brzmiące nietylko co do treści, ale i co do formy mniéj więcéj identycznie:
„Jaśnie Wielmożny Panie, szanowny sąsiedzie i dobrodzieju!
„Konjuktura nieprzyjaznych okoliczności, ile że przy roku nieurodzajnym i chlapaninie na wiosnę co oziminy do szczętu wygnoiła, tudzież ten niedowiarek Icek, którego jak tuszę, szanowny sąsiad dobrodziéj znasz jak zły szeląg, skłaniają mnie do szukania w szlachetném jego sercu pomocy... etc.”
W cóż się teraz obrócą te pracowite arcytwory kaligrafii i stylu? spłoną podobno w piecu, zamienią się w proch
Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/35
Ta strona została skorygowana.