Pan Maciéj dowiedziawszy się, że miliona już nie ma, spojrzał na syna i rzekł:
— Sprytny chłopak, zwąchał pismo nosem, nie darmo tak się jakoś do téj żeniaczki ociągał.
Wickowi oczy zajaśniały radością i szczęściem, wziął kapelusz i po chwili wsiadłszy na konia, popędził jak wicher ku Dębiance.
Mania poszła do pokoju zająć się herbatą, Prawdzicki zaś został jeszcze na ganku i dumał o swojém dziecku, o przyszłości, o ludzkiéj obłudzie może...
Uszu jego doleciał głuchy tentent, który stawał się coraz bliższym, aż nareszcie na szarém tle wieczornego zmroku zarysowała się sylwetka jeźdźca, pędzącego na złamanie karku....
— A komuż tak pilno do ubogich ludzi, — pomyślał Prawdzicki. — Któż tak śpieszy i po co? Czyż jeszcze nie wie o niczém, czy téż przychodzi najgrawać się z mniemanego nieszczęścia?
Wincenty już był na dziedzińcu, zeskoczył z konia, rzucił cugle pierwszemu lepszemu chłopcu jaki mu się nawinął i zbliżywszy się do Prawdzickiego, serdecznie uścisnął jego rękę...
— Witaj gościu zawsze miły, — rzekł stary, — jakoś tyś jeden nie zapomniał o nas, a może nie wiesz jeszcze o niczem?
— Owszem panie, wiem o wszystkiém, dowiedziałem się dopiero w téj chwili i pospieszyłem, żeby was pocieszyć w nieszczęściu.
— Dobre masz serce mój chłopcze, a dobre serce — to grunt w człowieku, mojém zdaniem.
— O panie, pochwała to niezasłużona, mnie tu i egoizm przypędził, bo zdarza się czasem, że co dla jednych jest klęską, to drugim szczęście przynosi.
— Coś zagadkami mówisz, panie Wincenty.
— Ja panie doprawdy sam dobrze nie wiem co mówię, jak mówię i czy dokładnie wyrażam to co się dzieje w mém sercu...
— A cóż to się tam dzieje mój paniczu? — rzekł z uśmiechem stary, który się zaczął czegoś domyślać.
— Wasze nieszczęście o tyle szczę-
Strona:Klemens Junosza - Milion za morzami.djvu/38
Ta strona została skorygowana.