Już i sierp księżycowy wybił się w górę wysoko, zaledwie go dostrzedz było można, gwiazdy zaczęły mrugać jakby czuwaniem znużone, a ci troje siedzieli jeszcze na ganku.
Młodzi szczebiotali weseli, szczęśliwi, ufni w przyszłość — a stary patrząc na nich, rozpamiętywał swą młodość, swoje minione szczęście i duża ciężka łza stoczyła mu się po policzkach i po siwéj brodzie.
Otarł ją ukradkiem, jakby pragnąc aby jéj nikt nie widział — ale napróżno — dojrzała ją jedna gwiazdka malutka i jak złota kulka stoczyła się natychmiast po horyzoncie.
Może pobiegła zanieść tę łzę komuś co już dawno umarł, może pobiegła powiedziéć matce o szczęściu dziecka sieroty.
Kto tam może wiedziéć, po co gwiazdy włóczą się po niebie...
— No, dość marzeń moje dzieci — rzekł Prawdzicki, — zejdźcie z obłoków na ziemię — czas spać. Pożegnajcie się i bądźcie dobréj myśli. Ty Wicusiu, jedź, do domu spokojny, nie będziesz potrzebował służyć u ludzi, ani z ojcem zrywać. Powiedz mu otwarcie o wszystkiém, a dodaj téż, że choć milionów nie mam, ale zawsze jestem jeszcze dwa razy przynajmniéj od niego bogatszy. Będzie wam dobrze na świecie — jeśli w swojéj miłości wytrwacie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
No i już koniec — skończyło się wszystko, Numa poszła za Pompiliusza, Pompiliusz ożenił się z Numą...
Komu potrzebny sens moralny, ten go w tym obrazku sam snadno dopatrzy, a kto nie dopatrzy, to mu powiem, że nie należy gardzić pieniędzmi, ale nie trzeba téż kochać ich nadto, gdyż są piękniejsze rzeczy na świecie, a myśl zacna i uczciwa praca, stanowi podwalinę budynku szczęśliwego życia....
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zapytasz czytelniku, co się dzieje z naszymi znajomymi z téj powiastki?
Po staremu, po staremu: Grubasiński huczy w Bąku jak bąk, Gil świszczę cienko na swoich Pieńkach.
Reb Icek dorabia się fortuny i nie może jeszcze wyjść z niemowlęctwa — wciąż ssie swoję szlachtę, ale któż temu winien, że go szlachta nie umie odstawić i wziąść na mleczko i kaszkę?
A babcia Pękalska?
Jeszcze dziś w Olszówce pod szopą, znajdziecie między rupieciami pudło żółtéj bryki świadczące, że tu była ostatnia stacya babcinéj podróży.
Forsowna peregrynacya po okolicy z wieścią o milionie, moc wrażeń, zgon nagły dwóch dereszów, to wszystko zapędziło ją do łóżka.
I zmarło się babinie w Olszówce, na rękach pani Maciejowéj i centurya nawet zaradzić jéj nie mogła.
Walenty, poczciwy, wierny sługa, zawiózł ją po raz ostatni na cmentarz, przytém spłakał się jak bóbr, potém spił jak dzik, aż zaniemógł dziadzisko, dostał kolek i umarł.
I leży na tym samym cmentarzu, swéj pani pilnuje, chociaż z należnym respektem, pod parkanem, pod drewnianym krzyżykiem — podczas gdy pani spoczywa przy głównéj alei i ma nad sobą piękny, przez dzieci ufundowany nagrobek.