Noc głęboka zapadła. Mecenasi sztuki pogodzeni z panną Fifiną i Julią zajadali kolacyę u miejscowego Bouquerela — emeryt miał sny niespokojne, zdawało mu się że przedstawiają go odrazu piętnastu prezesom i siedmiu radcom, że kłania się, że sam nie wie co mówi. Rzucał się staruszek na łóżku i powtarzał przez sen — uprzejmie, pokornie szanownym panom dobrodziejom dziękuję, dalibóg nie pijam nic, prócz czystej wody krynicznej.
Laura nie spała. Wrażenia nia dały jej zamknąć powiek. Widziała ciągle przed sobą tego olbrzymiego potwora o tysiącach oczu, co się publicznością nazywa — słyszała oklaski, widziała bukiety padające u jéj stóp, czuła się szczęśliwą, upojoną tryumfem...
Tylko dziwnemi jej się wydawały pewne niezrozumiałe wyrazy wychodzące z ust koleżanek, a zaproszenie na kolacyę przez tych panów, których spotykała poraz pierwszy w życiu, zupełnie jej się niepodobało.
Nie spała zupełnie.
Kiedy wielki zegar na wieży starożytnego ratusza w Odrzykrowiu wydzwonił siódmą — wstała, orzeźwiła się zimną wodą, przygotowała ojcu śniadanie i poszła do kościoła.
Wielka świątynia była jeszcze prawie pusta: przy drzwiach klęczał wyrobnik i bił się w piersi z całej siły, oparty o filar kościelny starzec jakiś szeptał różaniec, przebierając palcami kokosowe paciorki.
W bocznej ławce siedziało już kilka dewotek trapiących codziennie modlitwami swemi niebiosy. Bazyliszkowe ich oczy odrazu dostrzegły nadchodzącą aktorkę — i rozpoczął się szept cichy.
— Widzi pani pokutującą Magdalenę?!
— A prawda, cóż to ta komedyantka przychodzi udawać modlitwę?!
— O... O... patrzno pani, jak przewraca oczami, szczęście że święty Antoni jest tylko malowany, byłaby druga serya tentacyi.
— Dawniej to było lepiej — niepuszczano komedyantów do kościoła.
— Co pani chcesz — dawniej porządna kobieta poszłaby raczej na stos niż do teatru — dziś idzie i jeszcze śmie ludziom w oczy patrzeć.
— Módlmy się za nią a módlmy moja pani, chociaż wątpię, czy jej to co pomoże — bo z piekła nikt już nie wraca.
Młoda osoba pomodliwszy się wróciła do domu a ztamtąd udała się na próbę do teatru.
Dyrektor był uprzejmy ale zimny. Dyrektorowa spoglądała bardzo groźnie.
— Jakkolwiek, rzekła, nie mam prawa wtrącać się do prywatnego życia pani, jed-
Strona:Klemens Junosza - Modrzejowska z Odrzykrowia.djvu/33
Ta strona została skorygowana.