i wyjść; ale wstyd jej było się cofać, wstyd jej było ojca, wreszcie wstyd Ignacego.
Stało się...
— Dobra pani, mówił Dyrektor, pani śpiewa?
— Trochę.
— Sądzę że w przeciągu kilku dni nauczy się pani maleńkiej partyi.
— To zależy, jeżeli muzyka łatwa.
— O łatwa — śliczna leciuchna muzyczka.
— Cóż to będziemy grali.
— Czułą strunę, śliczna rzecz.
— Nie znam tego.
— A to komiczne, pani nie zna Czułej struny..
— Nie.
— Nie zna pani pani tej ślicznej piosnki:
Trzeba się bawić, tańczyć, śpiewać.
— Nie.
— Uważam, mówiła pani dyrektorowa wchodząc znów na scenę, że pani jakoś w ogóle nic nie zna.
— Być może.
— A jednak za trzy dni wystąpi pani w tej sztuce z panną Fifiną.
— Sądzę, że to będzie trudno.
— O nie, zobaczy pani że to bardzo łatwo.
— W tej chwili odbędziemy małą próbkę, pani Fifino proszę na miejsce — ale nie mamy drugiej kobiety.
— Ja ją zastąpię rzekła dyrektorowa i stanęła naprost Fiflny, robiąc zalotną minkę, (a miała ze czterdzieści pięć lat) i unosząc w górę suknię z pod któréj wychylały się nóżki, bardzo długie w stopach, ale za to bardzo cienkie w łydkach. Pani ta miała w sobie coś niesłychanie cynicznego...
— Jankiel graj!
Dyrektor orkiestry podniósł pałeczkę i ozwała się muzyczka piskliwa, z trzema fałszami na cztery takty, a jednocześnie dyrektorowa z Fifiną zaczęły śpiewać.
— Niech pani patrzy, mówiła pierwsza podrygując i uginając suknię w sposób pocieszny — to pani rola — tak się robi — tylko trzeba jeszcze więcej werwy, więcéj werwy, więcej wdzięku — pani to przyjdzie łatwiej, ja już jestem na to zbyt poważna — a jednak, o widzisz pani
tralla lalala la! la! la!
— A co? przypuszczam że pani to przypadnie do gustu. W tem miejscu podnosi się sukienkę i brawo pewne.
Laura niby skamieniała patrzyła na te pantonimy.