Strona:Klemens Junosza - Modrzejowska z Odrzykrowia.djvu/7

Ta strona została skorygowana.

to bardzo szpetnych. Miały to być muzy, chociaż nas teologia uczy że muzy, były to dorodne dziewice cudnych kształtów i niepokalanéj klasyczności linii, te zaś które przedstawiała ulica Kapucyńska, były podobne do wdów i kalek wypędzonych z dobroczynności, i odartych z szat przez źle wychowanych opryszków,
Jeden z dawnych mieszkańców miasta Odrzykowia twierdził, iż owe muzy, przed rewolucyą były bardzo ładne, dopiero z upływem lat i skutkiem wilgoci doszły do tego stanu, w jakim je obecnie widzimy.
Lecz oto, otwórzmy drzwi i wejdźmy do wnętrza téj świątyni sztuki.
W sionce, którą tam szumnie zowią kurytarzem, stoi buda, oglądasz się z pewném drżeniem czy z owéj budy nie wyskoczy zażarty brytan i nie zechce spróbować zębami dobroci kortu twoich okoliczności. Obawa próżna, zamiast brytana spostrzegasz pełne uprzejmości oblicze kasyera, który z najroskoszniejszym w świecie uśmiechem sprzedaje ci bilet i afisz.
To daje ci prawo wejścia do sali. Widzisz, że wewnętrzne urządzenie gmachu odpowiada zupełnie świetnéj jego powierzchowności. Są krzesła wypchane słomą niedyskretnie wysuwającą się z pod perkalowych pokrowców, jest parter dla niższéj populacyi używającéj „krzeseł stojących“ jest paradyz, wreszcie są loże.
Ach te loże!
Na środku sali wisi żyrandol złożony z sześciu lamp naftowych i rozlewa łagodne światło i miłą woń po całym przybytku sztuki.
Scena od publiczności oddzielona jest kurtyną, o któréj parę słów powiedzieć trzeba koniecznie... jest to bowiem imponujące i wielkie płótno... Kto wie, ile starych prześcieradeł złożyło się na tę wspaniałą całość.
Cała kurtyna, oprócz dziur, pomalowaną była jaskrawemi farbami. Mocno granatowe obłoki, rozciągały się nad jakiemiś budynkami folwarcznemi znajdującemi się na drugim planie. Na pierwszym zaś pędziły dwie szkapy bułane w szalonych, niemożliwych podskokach, a powoził nimi strasznie wojowniczy izraelita z czarną brodą, trzymając w jednem ręku lejce, w drugiem zaś bicz czterokonny i olbrzymią dzidę... Za wozem uczepiony na postronku wlókł się drugi izraelita z brodą żółtą, w żelaznym garnku na głowie i niebieskich pończochach na nogach. Jacyś ludzie, siedząc na dachach, przypatrywali się téj dramatycznéj scenie.