Strona:Klemens Junosza - Modrzejowska z Odrzykrowia.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

Toteż z nastaniem zmroku. tłumy oblegały przybytek sztuki — kassjer w psiej budzie nie mógł wystarczyć żądaniom prześwietnej publiczności — a drwale poprzebierani za lożmajstrów śledzili argusowem okiem czy jaki amator bezpłatnych uciech duchowych nie przeszwarcował grzesznego ciała do sali teatralnej. Kontrabanda w ogóle nie była tolerowaną — chyba że lożmajster dostał na piwo.
W pierwszych rzędach krzeseł zasiedli złoci młodzieńcy, lwy parafialne, z grzywami upomadowanemi i rozłupanemi przez środek, stali oni tyłem do kurtyny, lornetując siedzące w lożach piękności — które imponowały światu bogactwem form, cudownem zaokrągleniem ramion i innemi przymiotami dla których w naszym ucywilizowanym świecie tracą głowy nawet ci, co się zupełnym głów brakiem odznaczają... Piękne twarze (bo Odrzykrowie słynie z tego) oczy czarne i modre, koralowe usta, rozkoszne uśmiechy, cudne rączki — oto czem ugarnirowany był cały szereg loż — a po za pięknościami poważnie siedziały mamy tłuste w ciele, surowe w obyczajach, mocne w języku i cnocie, — gdyż te zalety moralne są także dziedzicznemi w rodzie Odrzykrowianek, o czem zresztą tradycya miasta i powaga kronikarzy aż nadto wymownie świadczą... Tu i owdzie poważni ojcowie rodzin ukazywali swe głowy od dum ciężkich wyłysiałe, a na żywotach swoich okrągłych jak banie dzwigali złote łańcuchy świadczące o dobrobycie sławetnego miasta mającego w herbie koziołka w kapuście...