Dał bez targu. Licho wie, jak z takim narodem gadać. Szkoda, że nie rzekłem dwa ruble.
Położyłem na szkapie dywanik, podsadziłem letnika, niech se jedzie; ale kobylsko myślało, że do pojenia, do stawu, na wyścigi, jak się kopnie; letnik krzyczy gwałtu, ona jeszcze lepiej, dywanik z pod letnika wyleciał, on spadł.
Szczęście, że na piasek, jeno sobie krzynkę nos zadrasnął... powiada:
— Niech was licho z takim koniem!
A ja rzekłem:
— Panie, toć mój Wojtek ma dopiero pięć lat i jeździ na niej przez dywana.
Więcej już nie chciał.
Ciężki z nimi los, ale zawdy dochód jest, dogadza się im, bo dogadza. Ja im jajko sprzedam, ja kurczątko, ja kokoszę, kaczuszkę, ja mleko, masło, chleb, z ogrodu wszystko co potrzeba, ja marchewkę, pietruszkę, cebulę, rzodkiewkę, koper, szczypiorek i co jeno dusza zapragnie i biorę tylko krzynkę drożej niż w Warszawie, bo zawdy mają bez to oszczędność, jako że nie jeżdżą sami, nie płacą za furmankę do kolei, za bilet, za deróżkę.
Zawdy im to coś uczyni.
Słomy im sprzedam do sienników, drzewa do kuchni, dogadzam jak wrzodom — no i mam z takich dwóch familiów bez całe lato więcej niż czterysta rubli.
Strona:Klemens Junosza - Monologi. Serya druga.djvu/144
Ta strona została skorygowana.