Przeświętny sąd pyta: czym bił? Ja do bicia nie wyrywny i bić nie biłem, jenom ich krzynkę zeprał, i to nie kijem, ale gołą pięścią. Puścili Balasińskiego, nawalili się na mnie całą kupą... że choć klej w nogach mam, przecie powaliłem się na ziemię. Żydy na mnie, a Balasiński na wierzch na żydów, Dzięcioł na Balasińskiego... jeno mi było okropnie ciężko... bo choć żydy naród lekki, ale w kupie ważą... Chargotały jeno z zawziętości, aż im w gardzielach grało; już myślałem, że duch ze mnie wyjdzie — dopiero Wojciechowa z Michałową stągiew wody chwyciły i chlust na całą kupę! Żydy się wody boją... Ja się podniosłem... sięgam do kalety, czerwonego papierka niema. Mankulia mnie zdjęła... Ja do żydów — żydy w nogi... Icek się nawinął... kropnąłem go — a on, psia wełna, zaraz do sądu o pobicie...
Prześwietny sąd powiada, żebym się przyznał — toć sprawiedliwie mówię jak było. Szliśmy na jarmark we trzech, gospodarze sprawiedliwe: Dzięcioł Michał, Balasiński Wojciech i niby ja... Cicho?... dość?... noto dość.
Albo trzy ruble kary, albo dwa dni kozy?... A juści, odsiedzieć, odsiedzę, ale com zeprał... tom zeprał... Bo to prześwietny sądzie, było tak... Szliś-