dziedziczki, jako że sama z córką w karczmie siedziała.
Zamiast jakiej roboty, żeby choć, na to mówiący, orać albo bronować, albo co inszego robić, to jeno woziłem dziedzica i jego familiantów po jarmarkach, po żydowskich weselach, gdzie jeno kazał...
Wielmożny pan powiada, że pewnie znów rznąłem czapkę o ziemię... A juści że nie co, jenom rznął dziedzicowi pod same nogi. Sądem odgrażał, ale ja jeszcze lepiej. Rozwarłem gębę, bo rozwarłem, a mnie co!... Miałem się bać takiego?...
Juści że mnie przypozwał i świadków postawił czterech; jak poczęli szwargotać, żem go zdyfamował, żem się odgrażał, do bicia się rwał... jak poczęli łgać te świadki, kazał mi sąd przy gminie trzy dni w kozie odsiedzieć.
Radzili mi apelacyą robić, ale nie chciałem; co będzie to będzie; odsiedzę, a jak swoje wysiedzę, to go jeszcze lepiej zdyfamuję.
Ma się rozumieć, żem odsiedział, a bardziej tom odkopał.
Niby że to była sama wiosna, przed Wielkanocą, pisarka kazała mi w ogrodzie grzędy kopać. Kopałem dokumentnie, nie przykrzyło mi się, jeść pisarka dawała dobrze i dość, a na noc słałem sobie w kozie dwa snopki słomy, stróż mnie zamykał na kłódkę, jako niby żebym nie uciekł,
Strona:Klemens Junosza - Monologi. Serya druga.djvu/69
Ta strona została skorygowana.