bla. Oni zażądali dwanaście i pół — stanęło na dziesięciu, ze mnie zdjęli upadłość i zacząłem znowu handlować galanteryą.
Jak ślicznie powiada ten mój kochany Leoś! — Ja byłem wtenczas pierwszy raz Feniks. Ja sobie całkiem odrodziłem; na Długiej ulicy w sklepie, który zajmowałem, został mój popiół, a na Marszałkowskiej ufundowałem nowy, bardzo elegancki sklep i tam znowuż siadłem i siedziałem, jakby całkiem świeży ptaszek, co z popiołu wyfrunął.
Jaki to był sklep, jaki szyk, jaka elegancya, jaka taniość! Moja żona stała przy kasie, czasem Reginka (właśnie tam ona nabrała fanaberyi).
Trzymałem dwóch subiektów z francuskiemi językami, po dwadzieścia pięć rubli na miesiąc, a sam cztery razy do roku jeździłem do Wiednia aby wybrać różne figielki, nowości...
Bardzo dobrze było, dobrze szło... no, ale co państwo chcecie?
Najlepszy koń czasem źle nogę postawi, najlepsza firma może zbankrutować. Ja też miałem taki przytrafunek — ogłosili mi znowu upadłość.
Tym razem było trochę trudniej, wierzyciele zawzięli się, chcieli dostać 40 kopiejek za rubla.
Takie łajdaki bywają czasem nienasycone; gardła im zapchać nie sposób!
Kłócili się ze mną, nawet robili mi osobisty przymus, tak, że musiałem trochę siedzieć, ale skończyliśmy zgodnie, dostali 21 za sto.
Strona:Klemens Junosza - Monologi. Serya druga.djvu/84
Ta strona została skorygowana.