Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

widzieć, ani słyszeć, bo niewiadomo z czego może się brzydki trafunek trafić...
Krótko mówiąc, targ był skończony, gęsi sprzedane, a Jankiel Katz i jego pasażery napili się dobrej gorzałki, zapalili dobre cygara, po trojaku, i pojechali z wielkim turkotem. Choć Pejsak jest trochę mój krewny, ja go wcale nie zaczepiałem o te gęsi i on widać też się nie chciał chwalić swoim handlem, bo nic nie mówił, tylko obudził syna, kazał mu zaprządz do biedki i zaraz duchem zawieźć te sześć gęsi do rzezaka... Nie minął jeszcze kwadrans czasu, to już pejsakowa biedka turkotała po drodze... Ja się dziwiłem, na co taki pośpiech, ale nie gadałem nic. Na co ja miałem gadać? Ja sam byłem kontent, że mnie o nic nie pytają.
Tymczasem mój koń się napasł — zjadł całą wiązkę siana — napoiłem go i odjechałem. Josef mi na drogę dał radę; powiedział: „Wy się nie śpieszcie, Boruch; nie doganiajcie tych szajgeców, lepiej niech oni jadą osobno. Wasz interes nie pasuje do ich interesu, oni się lubią weselić, czasem zrobić jaką awanturę, co wam po tem? wy stateczny człowiek; wy sobie pachciarz, wasza zabawka mleko i cielęta.“
Josef miał racyę; ja posłuchałem, ja nie śpieszyłem. Tymczasem, wielmożny panie, co się dzieje? Ja przyjeżdżam do Brzozowa. Jankla