Ślicznie!
Siedzi uśmiechnięta na kozetce, obok niej kochany doktorek.
Są sami tylko, we dwoje... Gruchają jak para turkawek.
Ha!... teraz rozumiem, dlaczego Otello zadusił Desdemonę... Czemuż nie mam rąk!
— Anielciu, kochasz? — pyta ten wyperfumowany naprawiacz nerwów.
— Sto razy ci to mówiłam.
— Z całego serca?
— Gdybym miała sto serc, kochałabym cię wszystkiemi.
— A jednak... A jednak...
— Co?
— Trudno w to uwierzyć.
— Jesteś niegodziwy!
— Gdybyś mnie kochała, pozwoliłabyś złożyć pocałunek na twoich różanych usteczkach.
— O!
— Przecież za cztery miesiące nazwę cię żoną.
— Czekaj więc.
— Nigdy...
To mówiąc, objął ją w pół i zaczął całować, jakby ją pragnął pożreć pocałunkami. Tego było mi już zanadto... Ryknąłem z wściekłości jak dzikie zwierzę, a jednocześnie spostrzegłem, że leżę na podłodze w moim gabinecie.
Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/203
Ta strona została skorygowana.