Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

Nade mną stoi wystraszona Anielcia...
Ach! więc żyję! Więc to był tylko sen!
— Co ci się śniło? — pyta Anielcia.
— Nic, nic, kochanie. Czy tu nie był doktor X.?
— Skądże? — wszyscyśmy zdrowi.
— I ty?
— Naturalnie.
— I mama?
— Przed chwilą wyjechała na spacer.
— Moja duszko, czy wiesz, gdzie jest mój sztylet toledański po babce?
— W komodzie; czy ci potrzebny?
— Daj mi go, bardzo proszę...
— Na co?
— Poszlę go w prezencie naszemu kochanemu doktorowi X., to taki mój serdeczny przyjaciel.

. . . . . . . . . . . . . . . .

Od tygodnia posiadaczem sztyletu jest doktor X. Ja z Anielcią jadę do Zakopanego, teściowa nam nie towarzyszy, gdyż pije Karlsbad (oby jej poskutkował!). O samobójstwie już nie myślę — jestem wyleczony radykalnie z tej niebezpiecznej manii.

KONIEC.