się rozumieć jest... Ledwiem nabił — znów: „chrap, chrap, psik, psik;“ lecą dwie... Pęc! pęc! chlap, chlap! obie moje. I znów nabijam i znów strzelam... a, bez przesady, co łup, to trup. Oko bo człowiek ma, nie chybia... Po trzydzieści słonek przynoszę co wieczór; rozdaję na prezenta... dla parobków każę w barszczu gotować! Rano znów na cietrzewie. Człowiek sobie w budzie zasiada przed świtem i, jak się tylko tokowisko zacznie, to, panie dzieju, nastrzela takich kałakutów jak indyki... dziesięć, piętnaście sztuk. Sąsiedzi nie chcą wierzyć... Phi! ja sambym może nie wierzył, ale co oko widzi, to święta prawda... Potem, bez przesady, nudy święte... polowania niema, ale ja próżnować nie lubię... to sobie, panie dzieju, jastrzębie strzelam, to szelmę lisa tropię, to pojadę na błoto kaczorka upatrzę... i tak przejdzie... przejdzie jakoś do upałów. Wtedy na bagna, na bajory, na łąki... Cerber chodzi jak... ach! jak on chodzi: bekasy nie bekasy, dubelty nie dubelty, chróściele nie chróściele... Człowiek pali jak do jasnej świecy — co łup, to trup! dopóki prochu nie zbraknie... Bez przesady, panie dzieju, furami tego się tłucze! A różne bąki, kulony, bataliony, rzadkie wogóle — ale na naszych kochanych błotach to tego jak kur na podwórzu. Czaple, panie dzieju, żórawie, panie dzieju — a kaczki!... U mnie służba przez
Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/37
Ta strona została skorygowana.