dwa miesiące samemi kaczkami się żywi... panie dzieju, cyraneczki... podgorzałki, krzyżówki takie bestye jak gęsi... ciężkie, tłuste, oblane... Człowiek włazi w bagno od rana, sans façon, panie dzieju, w negliżu... i wyłazi wieczorem... Ramię puchnie od dźwigania torby ze zdobyczą, bo to już nie żarty... to już nie na funciki, ale na pudy idzie... Lecz to nic... Puchnie, panie dzieju, jak poducha... smaruję na noc spirytusem mrówczanym, lub takim, co na pączki brzozowe nalany — i na drugi dzień jak ręką odjął... Kuropatw, panie dzieju, nie liczę, strzelam do nich jak do wróbli, jesienią, albo zimową porą z saneczek... Znajdę stadko, pęc! naprzód starkę, a potem już resztę co do jednej... Jeżeli posyłam komu zwierzynę na prezent, a zdarza się, że posyłam, to juścić nie parę kuropatw, albo dwie pary... ale pół kopy, kopę, czasem więcej... bez przesady! Zając też u mnie nie zwierzyna... bo tyle tego tałałajstwa tłukę, że nawet moje psy jeść nie chcą; wyjątkowo chyba, jeżeli dobrze naszpikować słoniną i śmietaną podlać... Chodzić na zające, chodzę; w podorywkę na upatrzonego, albo z gończemi... a gończe mam, proszę siadać! W magnackich psiarniach nic podobnego nie znajdzie. Skąd?! Szczerze mówiąc, każdy mój pies sam wygląda jak magnat... albo mu to źle na świecie?... Okropnie nie lubię samotności; żeby mi
Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/38
Ta strona została skorygowana.