bo nie jestem, jak inne kobiety, prędką do gadania — i albo co powiem, jak mi bardzo już dokuczą, albo i nic nie powiem, choć mnie obmawiają, że jestem popędliwa. Ja popędliwa! Toć koniec świata! ja popędliwa, ja!? Bo żem raz garnek dziewce na plecach rozbiła, to więcej dla postrachu, niż dla czego, a bardziej naumyślnie, żeby mnie pociągnęli do sądu, żebym mogła raz przecie w urzędzie powiedzieć, jakie to teraz czasy, jaak się ono tałałajstwo rozwydrzyło, że ani uszanowania dla kogo starszego, ani posłuchu, ani roboty, ani nic! — A jak przyjdzie niedziela, to na łańcuchu nie utrzymasz, tylko zaraz na tańce, na hulanki, do karczmy, a człowiek gdy co powie, to zaraz sąd... zaraz sąd! Ja jej dziesięć razy mówiłam:
— Ej, Magda, ty się szanuj!... Ja ci mówię: po wodę idź, zielska, za pozwoleniem, dla wieprza nasiekaj, kurom daj jeść; powiadam ci godnie i po dobroci: ty szelmo jedna, leniu, latawico, powiadam, szanuj się!
Innaby jeszcze w rękę pocałowała za takie macierzyńskie przemówienie, a ta zatracona do mnie z gębą! Powiada:
— Za co mnie Kokosińska dyfamuje? co Kokosińska nade mną przewodzi!
A ja mówię jeszcze po dobroci i delikatnie:
Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/64
Ta strona została skorygowana.