Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

— Stul gębę, ty tłomoku!
A ona jak wrzaśnie:
— Niech Kokosińska sama stuli!... Co Kokosińska? Kokosińska taka sama sługa, jak ja, tylko że ja sobie, Bogu dziękować, młoda dziewucha i ludzi nie straszę, a Kokosińska baba utrapiona, sekutnica!
Słyszał to kto? Nie sądź mnie, Chryste, ale aniołby nie wytrzymał. Stała dzieżka gliniana z kwaśnem mlekiem — jak nie cisnę; rozbiła jej się na plecach w kawałki. Masz, gadzino, coś chciała, znaj Kokosińską! Inna możeby uderzyła w pokorę, przeprosiła — ta nie: „Do sądu podam, do sądu podam!“ wrzeszczy, aż pieje. Ja biorę znów garnek z ukropem, bo i najbiedniejszy robaczek broni się, jak go chcą zdeptać, i powiadam: „Idź, idź, psia duszo, idź, cyganko, idź, idź.“
Poszła... No, nic... Wyszło ze dwa tygodnie, aż przychodzi raz wieczorem sołtys i powiada: „Na jutro pani Kokosińska do sądu.“
Do sądu! Ha! cóż robić? Wzięłam na siebie ze siedem spódnic, nowy czepek, chustkę, ogarnęłam się — niech też i sąd wie, że ja co innego niż ona.
Przychodzę — sędzia już siedział, ławniki koło niego, pan sekretarz, wszystkie dziewki od nas za świadki, kuchcik, stróż, ogrodniczek, jako że natenczas w kuchni był.