Weszłam, pokłoniłam się, czekam. Dopieroż sędzia powiada:
— Pani Kokosińska garnek rozbiłaś na tej dziewczynie?
— Prześwietny sądzie — powiadam, — bez urazy, nie garnek to był, ale dzieżka — i nie sądowa, ale dworska. Jeśli sobie dziedziczka szkoduje, może mi z zasług potrącić. Nie wybrałam, jeszcze mam; rachunkowa kobieta jestem, zasług nie przepijam, ani nie tracę.
Sędzia powiada:
— Tak, według garnka masz pani racyę, garnek dworski, ale plecy dziewczynine są i właśnie o to sprawa. Magda jest pokrzywdzona. Pogódźcie się.
Jak to słowo rzekł, właśnie gdyby mnie nożem w serce dźgnął.
„Pogódźcie się!“ Ja z nią! Może się jeszcze mamy całować, na poczęstunek zaprowadzić?... Czy ja jej przyjaciółka? czy z nią, z przeproszeniem, gęsi pasłam?
— Ach — powiadam, — prześwietny sądzie, nie mam się co z nią godzić, jako żem się nie kłóciła.
A sędzia mówi:
— Jak pani chce, to będzie sprawa; radzę pani Kokosińskiej zgodnie skończyć, bo może być źle.
— Niby jakto? — pytam — w czem źle?
Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/66
Ta strona została skorygowana.