strach miałem wielki; ale jak już doleciałem do dna, krzyknąłem bardzo wielkim głosem i zobaczyłem, że ja już wcale a wcale nie śpię... Zobaczyłem, że ja jestem, żyję, ruszam się... Ramię sobie stłukłem; bolało mnie, bardzo bolało...
Leżałem, jak ten, co już umarł; nie mogłem złapać tchu, bałem się... Później zacząłem macać koło siebie rękami... Oj! co ja namacałem! — na dnie trochę błota, na wszystkie strony ściany mokre...
Nadeptałem nogą na coś twardego; schylam się, biorę rękami, to jest głowa cukru! Smoła śmierdzi, że nie można oddychać. Gdzie mój wóz? — niema wozu! Gdzie moje sprawunki? — niema moje sprawunki! Gdzie mój dropiaty koń? — niema mój dropiaty! Jest tylko głowa cukru... Czy ten, kto mnie tam wrzucił chciał jeszcze kpić ze mnie i dał mi cukier, żebym sobie gorzki los osłodził? Nu, co to za głupi figiel jest!
Siedziałem w tej jamie z kwadrans; mnie frybra trzęsła, mnie serce bolało, ale, na szczęście, miałem jeszcze całą głowę, a póki człowiek ma kawałek głowy, to może sobie jeszcze ratować. Mój ojciec zawsze powiadał: „Słuchaj, Berek, jak ty wleziesz kiedy w dobry interes, to ty w nim siedź; a jakbyś wlazł w paskudny interes, to ty zaraz z niego wyłaź!“
Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/83
Ta strona została skorygowana.