w gołębiach, w rybach, w kurach; są i takie, co w koniach siedzą.
W tej łysej kobyłce, co ją niewiadomo po co sprzedałem, była jakaś spokojna dusza, bez fanaberyi, bez grymasów... taka sobie prosta, ordynaryjna dusza.
Pan się znowu śmieje... Dalibóg, niema się co śmiać. Jak ja dropiatego kupiłem, jak go zaprzągłem, jak on zaczął wierzgać i brykać, to myślałem, że w nim, bez urazy wielmożnego pana, siedzi szlachecka dusza. Nawet ja się z tego cieszyłem, bo choć taka dusza bryka, ma swoje fanaberye i lubi wierzgnąć, ale jak jej jeść nie dać, a ścisnąć ją dobrze, to już nic nie gada i ciągnie jak wół.
Niech wielmożny pan nie dziękuje mi za komplement, bo to nie jest komplement, tylko prawda. My, żydki, znamy się na tym interesie, ale w dropiatym niema ani szlacheckiej, ani chłopskiej duszy; w nim siedzi jakiś wielki gałgan... może sam dyabeł. Ten znający człowiek w Rybaczkach wiedział, dlaczego pluł trzy razy, wiedział, dlaczego kazał mi go za raz sprzedać!
Ja się posłucham. Ja mam żonę, mam dzieci, chciałbym jeszcze żyć, choćby i dla wielmożnego pana, bo ktoby panu przywiózł sprawunki bez pieniędzy i pieniądze bez towaru?
Strona:Klemens Junosza - Monologi.djvu/89
Ta strona została skorygowana.