Strona:Klemens Junosza - Mróz.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

Skrzydlate wichry na rozkaz mocarza
Konary dębów wyniosłych szarpały,
I dziko wyły wśród krzyżów cmentarza,
I ze strzech ludzkich wątłą słomę rwały,
A przed swym panem niosły tuman biały.

Hejże! Wędrowcze, wstrzymaj się w pochodzie,
Bo oko twoje od wichrów oślepnie...
Idź — szukaj ognia w najbliższej gospodzie,
Bo zesztywniejesz w tym północnym chłodzie,
A krew gorąca w żyłach ci zakrzepnie...

Drugiej nie znajdziesz w śnieżystej zamieci,
Wicher ci oddech na ustach zamrozi,
A jasny miesiąc ścieżki nie oświeci,
Bo mu wichura tumanem zagrozi,
Więc się w manowcach splączesz niby w sieci...

O! bo okrutny jest ów tyran groźny,
Twardy, jak w kryształ ścięta bryła lodu,
Siwy, jak starzec u życia zachodu,
A jak kamienne serce, taki mroźny,
A jak wystygła dusza — pełen chłodu...

A skoro zstąpić zamierza na ziemię,
Ucieka ptactwo przed tem jego przyjściem,
Woda lodowej tarczy dźwiga brzemię,
Roznieca ognie słabe ludzi plemię
I nagie drzewo już nie śpiewa liściem...

Jestże sroższego co w całej naturze
Nad tego króla lodów i północy?
Nad jego wichry, ryczące jak burze,
Nad ciemność w dzikiej zawieruchy chmurze?
— Jest straszniejszego coś... w doli sierocej...