Strona:Klemens Junosza - Mróz.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Poganin łupił zamki i kościoły
I nie zostawił chaty ni stodoły,
Aż naostatek przyszła i Zaraza...

Królewscy żwawo na pogan natarli,
Spokój powrócił do naszej siedziby,
I rolnik pługiem nowe orał skiby,
Gdy tatarzyna-łupiezcę odparli;
Ale ludziska biedni — srodze marli.

Marność marności! cóż znaczy bogactwo,
Czem jest ułuda cudnej dziewic krasy?
Porozpędzały ludzi wrogie czasy.
Mąż Hanki poszedł po śmierć, lub tułactwo,
A po niej małe zostało biedactwo!
...........

Wiatr niósł na skrzydłach pieśni żałobliwe
I „Dies irae“ brzmiało w całej grozie,
Biała trumienka leżała na wozie,
A wóz ciągnęły zwolna woły siwe.
Na końcu dziecię jakieś szło trwożliwe...

Złożyli ludzie trumnę w świeżym dole,
I zasypali ją zmarzłemi bryły,
A potem wszyscy wracali przez pole,
Tylko dziecina siadła u mogiły,
Skarżąc się cicho na swoją niedolę...

— Matko — szeptała — wróćmy już do chatki,
Bo tutaj straszno i zimno w tym śniegu. —
Wiatr niósł tę skargę wśród mogił szeregu,
Niósł aż do chaty, co stała na brzegu...
Lecz odpowiedzi nie było od matki...