i o mało go nie zdusił w potężnych ramionach, a wąsami zmiótł mu wszystek puder z bladéj i wymuskanéj twarzyczki...
Pożywiono się na prędce, a gospodarz po wypiciu ostatniego kielicha zawołał:
— No, panowie, dzik czeka — a dzik, jeżeli Bartłomiéj nie skłamał, wielki jak krowa; strzelby brać — i marsz do lasu, sanki czekają...
Wstano od stołu...
Zosia zbliżyła się do Adolfa.
— Życzę panu szczęścia... powiedziała ironicznie...
— A to co za moda życzyć szczęścia myśliwemu! krzyknął pan Michał. Ty dziewczyno nam całe polowanie zepsujesz!
— To przepraszam ojczulka, już nic nie życzę, rzekła ciszéj, obracając piękną różę świeżo z doniczki zerwaną, a odwróciwszy się do pana Kazimierza dodała:
— Dla tego, kto dzika zastrzeli...
— To pewnie dla starego Borsukiewicza, przerwała ironicznie matka, chcąc rozwiać illuzye Kazimierza...
— No, panowie! marsz! zakomenderował pan Michał.
Po chwili czwórka gniadych ciągnęła wygodne sanie, unosząc naszych myśliwych w stronę starego browaru.
Czegoż to człowiek nie uczyni pod wrażeniem blasku szafirowych oczu! do jakich poświęceń nie jest zdolny, kiedy widzi przed sobą przedmiot swych myśli i marzeń!
I pan hrabia, wymuskane dziecię miast zamorskich, zdecydował się na wyprawę dzisiejszą, choć go mróz do szpiku kości pomimo ciepłego futra przejmował, a polowanie na dzika strachu nabawiało porządnie.
Poszedł, bo cóż miał uczynić? któż nie słucha despotycznych rozkazów miłości?
Wjechano w las, a wkrótce stangret na rozkaz Michała zatrzymał konie.
— Otoż i Lisia Kępa, rzekł pan Michał. Spodziewam się panie hrabio, że nie pozwolisz dzikowi żyć dłużéj nad kwadrans.
— Abym go tylko znalazł, odrzekł hrabia.
— Nie kłopocz się o to, przyjdzie on sam do ciebie. Kiedy jesteś u mnie na polowaniu, to wiedz o tém, że zwierzyna pod samą strzechę ci przyjdzie.
Adolf zbladł.
Pan Michał uderzył w trąbkę. Borsukiewicz odezwał się krótko, krzyknął: huzia-go! i ogary rozpoczęły natychmiast koncert. Dzik ruszył się z legowiska, a psy goniąc na oku, robiły taką wrzawę i hałas, że aż las drżał, a echo roznosiło daleko ich głosy.
Jest coś czarownego w téj wrzawie psich głosów, jakaś niedająca się określić harmonia, jakieś płacze, wołania, jęki, wybuchy gniewu i wściekłości, czasem przestrach. to znowu nieopisanie zgiełkliwa wrzawa wojenna...
Borsukiewicz najlepiéj to określa, — powiada że psy grają...
We wrzawie téj można było jednak dosłyszeć złowrogi, suchy trzask odwodzonych kurków — łoza zaczęła trzeszczeć, zdawało się, że góra przedziera się przez krzaki, sapiąc i pukając groźnie.
— Pilnuj hrabio! krzyknął pan Michał.
— Jednocześnie ogromny dzik ukazał się w odległości trzydziestu kroków, dzielne psy trzymały