nie łaź po lekkości, nie bądź, psia wełna, jako ten badyl w polu, z którego ni człowiekowi pociechy, ni bydlęciu pożytku. Nie pij co nie potrzeba... A czasem to nawet grzeczny jest, psia wełna, prosi i powiada: Wicuś, toć ty byłeś z dziada pradziada włościanin, gospodarskie dziecko, powiada, sprawiedliwy chłop... jak się patrzy... pamiętaj to sobie!
— To on dobrze powiada, — rzekł Kusztycki, — bardzo dobrze.
— Juści, ale i drugi też ma swoje pomiarkowanie i swój razem. Jak tylko tamten skończy, on zara zaczyna, a czasem to nawet psia noga, i czekać nie chce, jeno się z tamtym przekomarza. Aha! powiada, rób, pracuj, skoroś głupi. Toć, powiada i wół pracuje, a przecie go żydy zarzną na mięso, toć i koń pracuje, — a psy go zjedzą na błoniu. Małoś się to sochy nadźwigał, małoś trawy nakosił, albo oto zboża, psia wełna, urznął! Póki byłeś, powiada, gospodarz, to nie dziw — ale teraz lekki człowiek jesteś, na co ci? Idź do Joela, Joel gorzałkę ma, Joel obwarzanki ma, Joel śledzie ma, Joel szczery żyd jest. Idź, powiada, Wicusiu, używaj sobie, jak pies w studni.
— O! szczery ci on, szczery, — rzekł z westchnieniem Kusztycki.
— Po sprawiedliwości, mój panie Kusztycki, mogę to powiedzieć, że naprawdę szczery. On do mnie, psia wełna, tak wczoraj pięknie przemówił, żem mało nie płakał. Tak, psia wełna, przemówił!
Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/31
Ta strona została skorygowana.