boli! A dudni, a huczy, jako we czterech młynach przed Gody. Jeszcze jak oto półkwaterek gorzaliny wypiję, to mi na jakie dwa pacierze ulży, a potem znowu i znowu... żebym się oto nieraz, psia wełna, we staw, albo w rzekę, albo w jezioro wpakował. Raz kozie śmierć!
— Głupiście wy, mój Wincenty, i właśnie pleciecie, na ten przykład, trzy po trzy, co się jedno drugiego nie trzyma. W jezioro, albo w rzekę! a potem na ten przykład, co?
— Boże miłosierny! — jęczał dalej chłop — ni ja chałupy, psia wełna, ni ja gruntu, ni bydlęcia, ni psa! Teraz właśnie gospodarze o las targ prowadzą i będą mieli po cztery morgi, a ja co? Ja nic! Toć oto i sukmanina mi się obdarła, żeby się jej nawet, psia wełna, rak nie czepił, i buty pić wołają, tak się porozdziawiały szkaradnie, i obleczenie na mnie czarne, jak święta ziemia, i kaszkiet, żeby go nawet wrona na gniazdo nie chciała. Wszystko, psia wełna, zmarniało, niema nic, jakoby po spaleniu... A we łbie dudni, a dudni...
Usiadł przy drodze, nogi w rów spuścił, czapkę z głowy zdjął i umilkł.
Nocny wietrzyk chłodził mu czoło, poruszał włosy długie, potargane, niestrzyżone oddawna.