sołtys, — ustąpcie, bo ja tu nie z ciekawości, jeno z potrzeby.
— Kogo wam trzeba? — zapytała Nastka, córka Pypciowa.
— Twojej matki, — odrzekł.
— Adyć matka już nie żyją, nie dostaniecie od niej nic, choćbyście nawet dziesięć egzekucjów chcieli robić.
Sołtys nie zważał na to, co Nastka mówi, zapytał tylko:
— Gdzie nieboszczka?
— Co wam do niej? Pacierz chcecie zmówić, to mówcie.
— Pacierz — pacierzem, jako że za umarłych zawdy modlić się należy — a wy chłopcy chodźta. Jako jesteście wartowniki, więc będziecie stali przy zmarłej i pilnowali, żeby leżała, jak leży, i żeby jej nikt nie ruszał, dopóki inszego przykazania nie będzie. Rozumiecie?
— Toć... rozumiemy... żeby jej nikt nie ruszył, ani synowie, ani córka.
— A co wam do córki i co wam do matki! — wołała zaperzona Nastka. — Chrześćjańskiego pogrzebu nie chcecie dopuścić, jeno stawiacie warty, jak nad wisielcem, albo topielcem jakim? Żeby nad wami kiedy wartę postawili,
— Cichaj Nastka, cichaj — mówił powoli sołtys — i z gębą nie wyjeżdżaj, jak ze ślepą kobyłą na jarmark... bo pójdziesz kozę doić, jak niepyszna.
Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/58
Ta strona została skorygowana.