Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

— O! Jezu miłosierny! — zaczęła zawodzić Nastka, — teraz wszyscy na nas! Jeszcze nas za zbójców podadzą. A czy to my źli byli dla nieboszczki? czy nie dogadzaliśmy jej? nie podchlebiali? co sama chciała jeść — to jadła, co chciała pić — to piła...
W tej chwili wyszedł z chałupy stary Pypeć. Oczy miał jak błędne, zataczał się.
Usłyszawszy ostatnie słowa córki, podniósł rękę do góry, ruszał przez chwilę ustami i rzekł:
— Ty, Nastka, psia wełna, łżesz — ona nic nie piła!
Rozepchnął ludzi łokciami i powoli powlókł się ku karczmie...
Kusztycki, Łomignat i Grzędzikowski poszli razem.
— Cóż wy na to, Onufry? — zapytał Łomignat dziada.
— Albo ja wiem.
— Ale jak wam się widzi, podług waszego pomiarkowania?
— Hm... Złość ludzka na ten przykład, jako wam wiadomo, wielka jest; tedy... na ten przykład...
— I cóż tedy?... — pytał Kusztycki.
— Tedy nic innego, na ten przykład, tylko nieboszczkę dzieci głodem zamorzyły.
— I mnie się tak widzi — dorzucił kowal...
Po wsi snuły się gromadki ludzi, kobiety zatrzymywały się przed chałupami, koło studzien, i nie było innej rozmowy, tylko o nieboszczce, o sołtysie, wartownikach, o dzieciach złych, o sędziach i dok-