a mąż ze zmartwienia i żalu spił się tak, że utracił zupełnie przytomność i leżał bezwładny, jak drewno.
Na drugi dzień przyjechał urzędnik z powiatu, sędzia śledczy i doktór powiatowy z felczerem — poschodzili się strażnicy, wójt i sołtys.
Przeniesiono nieboszczkę do stodoły, pokrajano. Doktór nie znalazł śladów gwałtownej śmierci, ani otrucia, ale powiedział, że kobieta umarła z wycieńczenia tak, jakby była licho żywiona...
Aczkolwiek śledztwo nie znalazło wyraźnych poszlak przeciwko Pypciom świadczących, jednak cała wieś stanowczo się przeciw nim oświadczyła. Ludzie nie ukrywali swej ku nim niechęci i widocznie musieli dość głośno się odzywać, kiedy aż Joel postanowił wdać się w tę sprawę.
Sam przyszedł, wywołał Florka na dziedziniec i rozmowę z nim zaczął:
— Słuchaj-no Florek, panie Florek — ja tobie coś powiem...
— No?
— Jest duży interes. Ludzie po wsi o was nie pięknie gadają.
— Co mają zaś gadać?
— Ano, gadają...
— Ha, przecież nie mogę komu gęby zaszyć... gadają, to niech gadają.
— Ty Florek nie mów takie słowo. Ludzkie gadanie czasem bywa szkodliwe... A co się tyczy gęby — wiadomo, że nie można jej zaszyć, ale jest inny sposób...
Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/62
Ta strona została skorygowana.