Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

co o was mogą powiedzieć? Trzeba zalać gęby, bez żadnego gadania trzeba.
— A juści trzeba — rzekł ponuro Florek.
— Poprosić ludzi po pogrzebie, postawić kilka garncy... niech sobie podpiją...
— Eh! — mruknął niechętnie Florek, — u was mój Joelu na wszystko jedna rada: aby wam tylko z parę garncy wódki utargować.
— No, no — jak się podoba! Ja nie namawiam, ja nie każę, wolna wola słuchać. Co mnie do tego? Dużo mnie obchodzi, czy się Florek ożeni, czy nie ożeni! Czy będzie miał kobietę bogatą, czy dostanie taką żonę, co za cały majątek dostanie starą miotłę? Bądźcie zdrowi, mnie czas iść, naco ja mam tu siedzieć — poco?... Kto mi da za to siedzenie trzy grosze?...
Joel, rzekłszy to, ku odejściu się zabrał.
— Joel, — zawołał Florek.
— Ny?...
— Tak, czy siak... niech tam parę garncy będzie naszykowane.
— Do woli fundatorów, parę beczek nawet, — odpowiedział obojętnie żyd i odszedł w swoją stronę.
Nie łatwo było sprosić gromadę do karczmy po pogrzebie starej Pypciowej, pomimo, że familja bardzo szczerze zapraszała. Był to pogrzeb nie taki, jak wszystkie pogrzeby. Jakiś dziwny, opaczny. Nieboszczka pokrajana, opisana na wszystkie boki, dzieci nie płaczące, mąż jak na wpół głupi... Ksiądz słowo powiedział nad grobem, ale też nie takie, jako za-