Strona:Klemens Junosza - Na chlebie u dzieci.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

się na polu pasło — jak nawiedzony, albo ten, co mu się rozum całkiem pomięszał.
Czasem widywano go, jak stał w kępie olszyny i perorował do drzew:
— Słuchajcie, psia wełna, ludzie! gospodarze! gromada! które jesteście tu w kupie! przyszliście oto, psia wełna, żeby radzić... A dyć Boże miłosierny! tyla ziemi na świecie jest, tyla łąk, psia wełna, borów, lasów, wody... wszyscy ludzie mają po kawałeczku, jeno Pypeć, psia wełna, Wincenty nie ma nic, nie ma! nie ma! Cóż stoicie, jak słupy i nie gadacie nic? hę? Mój Józefie! mój sołtysie kochany, psia wełna, — mówił obejmując rękami grubą olszynę — toć przemów! odezwij się, nie bądź taki hardy, jako jesteś!... Ha, nie gadasz!? nie gadasz!? A żeby cię pokręciło! żeby cię nagła śmierć... poczekaj, ja ci sprawię wesele — będziesz pamiętał Wincentego Pypcia, jako jest jeszcze mocny w garści!...
To mówiąc, zaczął łomotać kijem w drzewo, uderzał tak mocno, że aż kij na drobne kawałeczki połamał — poczem sam zmęczony, wyczerpany z sił, padł na ziemię.
— Oj, psia wełna, — jęczał, — oj, nie wytrzymam chyba. W piersiach pali, jakby żaru w nie nasypał, we łbie huczy, świszczę, klekocze... w plecach kole. Joel psia duszo, przyjdź tu, ruchaj się, postaw bańki. Ha! zapomniałem... ty nie cyrulik... ty tylko Joel! No, natocz blaszkę, kiedyś Joel. Nie chcesz, psia wełna! pytasz, kto zapłaci? Ja zapłacę, ja! Pypeć, psia wełna, Wincenty, gospodarz suchowolski spra-