Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

ka udała się na plebaniję...
Na cmentarzu pozostał tylko dziad, pospiesznie zasypujący mogiłę...
Wiatr igrał z długiemi, białemi jak mleko włosami, które jakby wieńcem otaczały nagą czaszkę pracownika grobów — wiatr rozwiewał jego białą brodę, a on tymczasem, pacierz szepcąc, szybko pracował łopatą, którą dzierżył w silnych jeszcze, chociaż spracowanych dłoniach.
Prócz dziada pozostała tam jeszcze córka sierota, z twarzą bladą, ale oczami już suchemi, spokojna, jakby skamieniała w boleści.
— Pozwól mi pan tu zostać, rzekła do podającego jej ramię sąsiada, zaopiekujcie się panowie matką — ja potrzebuję tu chwilkę pobyć — a potem zaraz do was powrócę... Pomodlić się pragnę, jeśli zdołam myśli zebrać. Może Bóg tej modlitwy sierocej wysłucha i sił doda — tych sił, tak bardzo teraz do życia potrzebnych. Nie obawiaj się pan o mnie, jam przecież tak spokojna, wszak widzisz...
To mówiąc, podała mu rękę, jakby na pożegnanie.
Sąsiad uszanował jej wolę i odszedł w milczeniu. Wysmukła dziewczyna, z której pięknej, jasnowłosej główki spadał długi, czarny welon żałobny, pozostała przy grobie.
Tuż blisko leżał głaz duży, poczerniały, Bóg wie, jak stary, bo podobno ongi jeszcze za ołtarz pogańskł miał służyć.
Przy tym głazie właśnie uklękła sierota, wsparła ręce na płaskiej i chropowatej powierzchni i modliła się długo — a łzy grube i ciężkie staczały się z jej oczu.
Jedna z takich łez pozostała na głazie, mróz ją uścisnął i zeszklił i zajaśniała jak perła, w bladych promieniach południowego słońca, które na chwilkę, przelotnie, z po za chmury na biedną ziemię spojrzało.
Kiedy dziewczę, raz jeszcze na mogile świeżej pocałunek złożywszy, odeszło — a i dziad wziąwszy rydel na ramię, ciężkim krokiem ku domowi się powlókł — wtenczas z poza drzew nieśmiało wysunął się młody, rarumieniony chłopiec...