ale i u księdza obrzednio. Było, Zosieczko kochana było, ale się zmyło, a z pustego i Salomon nie naleje... Czas dziś ciężki, moje dziecko, o ciężki. Mam ci ja tam jeszcze trochę, ale takiej dużej sumy nie posiadam, chyba żeby mi kto z dłużników oddał... tylko — dodał ciszej — tacy ludzie co płacili długi już pomarli podobno...
Chwilę trwało milczenie, pani Janowa utkwiła oczy w robótkę. Zosia oparłszy głowę na ręku, zamyśliła się smutnie... a na rzęsach jej zadrgała drobna, usilnie powstrzymywana łezka.
Ksiądz chodził po pokoju, kaszląc z lekka. Po chwili zatrzymał się i położył rękę na główce Zosi:
— No, sierotko moja, nie upadaj ty na duchu. Pan Bóg krzyże zsyła, a człowiak jest od tego żeby je dźwigał. Ciężko wam, bo ciężko, a jeszcze i ten liczykrupa tak was podszedł szkaradnie — ale trzeba się krzepić. Jeszcze czas. Tylko się do gospodarstwa wziąść ostro! Bóg da, urodzi się zboże, więc jakiś fundusik wpadnie, resztę skomletujemy dla onego Judasza — niech się nie cieszy przedwcześnie! Zosia, mościa dobrodziejko, — rzekł zwracając się do pani Janowej — jest dziewczyna dzielna, to prawda, ale przy wiośnie nadchodzącej tu jeszcze wam kogoś potrzeba. Ona sobie rady nie da, gdy wypadnie w polu wciąż być, od szkód pilnować, z robotnikami się uganiać — to nie żarty.
— Pan Judaszewski mówi, że potrzeba czapki, żeby na stole leżała.
— Ma racyję, Zosiu, ma racyję, właśnie jużem pomyślał zkąd dla was tej czapeczki dostać — bo to ładna czapeczka będzie, mościa panno!
Zosia zarumieniła się.
— Ręczę, żeś zgadła kogo mam na myśli...
— O nie, ani nawet kuszę się o to...
— No, no... dajmy na to — przywiozę wam jednego bardzo poczciwego starowinę — a co? ale uważam, że pannie Zofii nie podoba się staruszek, hę!? no, nie to nie, no to wam mości dobrodzieju Stasia sprowadzę.
Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/34
Ta strona została skorygowana.