te ślizgały się po główkach kwiatów i trawie. W Lipcu na gałązkach lipy siadały pszczół gromady i uwijały się z brzękiem głośnym po listkach jej i kwiatach. Mnóstwo ptasząt drobnych, świegotliwych, wesołych, szukało schronienia w jej rozłożystych konarach — a ludzie przychodzili tu szukać miłego wypoczynku i osłony przed palącemi promieniami słońca.
Tu zazwyczaj wieczorem zgromadzało się szczupłe gronko mieszkańców dworku — tu pani Janowa lubiła siadać z robótką.
Lipa stała na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na pola pokryte dojrzałemi kłosami, na łąki, na których już wysokie stogi stały. Ztąd widać było rzekę wijącą się wśród błonia i młyn i wioskę rozrzuconą wśród ogrodów, a cały ten obraz miły, sympatyczny, pełen balsamicznej woni i powietrza, zamykała rama lasów sosnowych, od których tła czarnego odskakiwała blada zieleń brzóz.
Pani Janowa nieraz długo wpatrywała się w ten obraz i znajdowała w nim coraz nowe, coraz piękniejsze a milsze jej sercu widoki.
Dostrzegła wysmukłą postać Zosi w szerokim kapeluszu słomkowym, wid iała chłopców swych ze szkół przybyłych jak się uwijali między żeńcami, jak podrzucali snopki na szerokie, drabiniaste wozy.
Co to za rozkosz dla nich kołysać się na wysokiej furze naładowanej snopami, która ciężko, powoli, przechylając się z boku na bok na każdym wyboju lub rowku jak kaczka, toczyła się majestatycznie ku stodole. A gdy im się podrzucanie snopków sprzykrzyło, to biegli na łąkę i całemi garściami rwali niezapominajki dla Zosi, lub też do lasu biegli po jagody czerwone, albo jerzyny rosnące tam gęsto.
Używali wakacyjnego szczęścia w całej pełni, chciwie wciągali w płuca zdrowe balsamiczne powietrze, a wszędzie pełno ich było.
Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/40
Ta strona została skorygowana.