ję, co słuchałem pana i tak między naszemi zrobiułem, że im pieniędzy dać nie chcieli... teraz nasze żydki mnie przejść bez miasto nie dadzą, bo w Dąbrówce można było zarobić i po drugie, że to bardzo honorowe ludzie są. Oj waj! żebym ja miał takie szczęście pewne, jak u nich jest pewne pieniądze!
— Niech mnie djabli wezmą, jeżeli choć trochę rozumiem, co ty z przeproszeniem pleciesz.
— To jest bardzo krótkie gadanie, proszę pana, myśmy zrobili głupstwo.
— No...
— My ich sami wypuścili z garści — a teraz co im pan zrobi? uni zapłacą, a wielmożny pan niech idzie złapić ten wiater co leci po polu...
— Ale raz mi do kroćset powiedz zkąd? wszak żaden żyd im nie dał.
— Nie dał i teraz każdy żałuje. Widzi wielmożny pan, nim się u nich stodoła spaliła, to już parę tysięcy mieli, a później, kiedy pan dał ich do sądu — to uni posłali tego młodego rządcego do same Warszawie. Nasze nie chcieli kupić od nich zboża, a tam kupili i dobrze zapłacili nawet. Po drugie — tych serów, co wielmożny pan sobie szmiał od nich, to jest fajn interes, uni majątek z tego będą mieli. Tamte panienka z Dąbrówki, to jest głowe! jak ja tam wczoraj bułem i tylko parę słów słyszałem od niej, te zaraz powiedziałem, że wielmożna penienka ma delikatne główkę i zidowską główkę! na moje sumienie.
Judaszewski zęby zacisnąwszy po pokoju chodził.
— Tak, wielmożny panie — ciągnął żyd dalej — to honorowe ludzie i miłosierne ludzie. Nasz jeden biedny żydek, taki co szmaty po wsiach zbiera, zachorował na drodze, to sama pani kazała go wziąść do dworu, dała jemu dwa szklanki herbaty, a potem jak mu odchodził, to jeszcze mu wyniosła rubla na doktora.
— Bo pani! jaśnie pani! magnatka! rublami sypie! — rzekł szyderczo stary.
— Ma się rozumieć, że tak jest, a jeszcze jak panienka ożeni sobie z tym rządcem, to za parę lat będzie prawdziwa pani, będzie z pełnem gębem pani!...
— Co! co!? — krzyknął Judaszewski z zieleniały z gniewu — kto się żeni? z kim żeni, co ty gałganie za pozwoleniem... łżesz!
— Ny, za co pan się gniewa? cóż to za dżywota jest, że młode dziewczyna sobie żeni — na to una dziewczyna jest...
— Ale czy to prawda? — syknął przez zęby — od kogoś słyszał?
— Oj, oj, wszystkie ludzie gadali w folwarku. Stary Kacper gadał, kucharka gadała... nawet sama pani coś wspominała delikatnie.
Judaszewski aż przysiadł na starej trzeszczącej kanapie.
Strona:Klemens Junosza - Na ojcowskim zagonie.djvu/62
Ta strona została skorygowana.