podli, tacy z przeproszeniem niewdzięczni, nieumiejący ocenić duszy, z przeproszeniem... szlachetnej, że plunę na wszystko i wyjadę do miasta, na zawsze z tych stron szelmowskich, jak śmierci przytomnej pragnę!
— Ma wielmożny pan racyję, drugie ludzie są takie podłe, mają taką paskudną naturę, że nie warto co uni jeszcze żyją na świecie!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po kilkakrotnych wycieczkach pana Stanisława i sprzedaży zboża w Warszawie — osiągnięty kapitalik, wraz z oszczędnością lat poprzednich, utworzył sumkę mogącą w znacznej części zaspokoić pretensyję kochanego sąsiada.
— Brakowało tylko jednego tysiąca rubli, ale ta okoliczność nie przysparzała kłopotów, gdyż panowie kapitaliści z miasteczka uwolnieni już od stosunków z Judaszewskim, który się na gwałt ze wszystkich interesów usiłował wycofać, a widząc z drugiej strony, że w Dąbrówce gospodarstwo idzie coraz lepiej, sami ofiarowali się z kredytem i to na dość dogodnych nawet warunkach.
Żydkowie znają się na interesach, a dla gospodarstw prowadzonych dobrze i zasobnych mają taką rewerencyję jak dla solidnej firmy kupieckiej.
Kłaniali się też Zosi z wielką uprzejmością, twierdząc, że na delikatny podpis panienki można dać milijony.
Ksiądz Ignacy jednak nie pozwolił korzystać z tego milijonowego kredytu.
Przyjechał raz wieczorem do Dąbrówki i po wstępie dość długim, gawędzeniu o tem i owem, pod pozorem obejrzenia kwiatów, poprosił Zosię o kilka chwil rozmowy.
Usiedli oboje w jej pokoiku białym, czyściutkim, umeblowanym skromnie, którego jedyną ozdobą były kwiaty z zamiłowaniem pielęgnowane.
— No, panienko moja — rzekł ksiądz — czasby już przecież tej naszej biedy się pozbyć i interes z Judaszewskim ostatecznie zakończyć.
Właśnie tak się zrobi, odrzekła, już nam bardzo mało brakuje, ale teraz kredyt mamy — pojutrze Staś pojedzie z mamą do miasta...
— Hola mościa panno, powoli! cóż to myślicie znowuż jakiś dług zaciągnąć? małoście mieli z jednym ambarasu.
— Nie sądzę — żebyśmy jaki kłopot ztąd mieli, bo warunki są dosyć dogodne, przytem mamy nadzieję, że będziemy mogli oddać w terminie...
— Tere fere kuku! asindźka dobrodziejka tylko w żydów wierzy — a o mnie, starym przyjacielu, zapomina... wszakżem ci powiedział wyraźnie, że...
— A, księże proboszczu, jabym tego żądać nie śmiała — sam mówiłeś, że wiele nie masz, wreszcie, jako człowiek wiekowy, powinieneś pomyśleć o zabezpieczeniu skromnego kawałka chleba na tę godzinę czarną, w której może już nie będziesz mógł pracować...