Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ III.
Który mówi o srebrnem weselu, trzynastu pocałunkach, oraz o różnych szelmostwach potomków tego Chama, co to śmiał się ongi z nagości ojca swojego.

25 sierpnia w domu państwa Dyonizych była podwójna uroczystość rodzinna, a mianowicie: imieniny panny Ludwiki, oraz dwudziestopięcioletnia rocznica małżeńskiego pożycia szanownych państwa radcostwa. Jubileusz, zwany srebrnem weselem dla tego zapewne, że czas, co najbujniejsze czupryny ludziom zdmuchuje, opsypał już srebrem głowy obojga państwa młodych.
Emeryt postanowił dość hucznie obchodzić ćwierćwiekową rocznicę swego ślubu, sprosił więc całe prawie sąsiedztwo i wystąpił co się nazywa wspaniale.
Obszerny dworek zaledwie mógł pomieścić zgromadzonych gości, służba krzątała się żwawo, a oboje gospodarstwo przy pomocy jedynaczki, czuwali nad tém aby nikt się nie nudził i aby każdemu ten wieczór przepędzony w ich domu, przeszedł szybko i pozostawił jak najmilsze wspomnienie.
Starsi panowie zasiedli jak zwykle do wista, który prosperował na kilku stolikach, panie bawiły się rozmową w chłodnych alejach ogrodu, a młodzież tańczyła w salonie przy dźwiękach fortepianu.
Pan Dyonizy z butelkami w ręku biegał od gościa do gościa i dolewał, zapraszał, aż gderliwy pan Michał zapewniał go, że się na śmierć zamęczy. Ale radca nie słuchał, biegał daléj, prosił, całował, a nawet na prośbę panien przyjął udział w tańcach i wyskoczył walczyka z panią Michałową.
Ba! radca dzielny był homo, a kiedy sobie podochocił jeszcze, kiedy się w nim odezwała fantazya, to niejednego młodego zakasował.
Dostał też za walczyka brawo, które mu się najsłuszniéj należało.
Kiedy zmrok zapadł, oświetlono ogród kolorowemi lampkami, które porozwieszane na drzewach i krzakach, wyglądały zdaleka niby robaczki świętojańskie.
Ogród piękny był, poprzerzynany kanałami, które zbiegały się w dużéj sadzawce. Na środku sadzawki była kępa zarosła olszyną, a w niéj altanka pokryta powojami i bluszczem.
Na kępie palono ognie bengalskie, oblewające różnokolorowem światłem wodę i drzewa nadbrzeżne, wesołą młodzież i piękne panny siedzące w kilku zgrabnych i wygodnych łódkach.
Sadzawka połączoną była kanałem ze stawem, co się po za ogrodem rozciągał, a zarosły był po brzegu tatarakiem i trzciną dźwigającą na sobie kity aksamitne.
Ze stawu można było wypłynąć w górę wpadającéj do niego rzeczułki i po jéj grzbiecie spokojnym dostać się do