— Bo to im się zdaje, — mówił, — że oni wszystkie rozumy pozjadali, tak, że dla nas zwykłych śmiertelników nic nie pozostało! Im się zdaje, że gdy sami znają dobrze teoryę i mają za sobą doświadczenie, to już tym sposobem zdobyli sobie monopol na gospodarstwo. Dla czego ja mam być gorszy od nich. Nie mam praktyki, to prawda, ale za to teoryę da mi każda książka. A Paciorkowski naprzykład ma tyle lat doświadczenia, a jednak jest głupi jak stołowe nogi. Ja im pokażę, że nie święci garnki lepią!!
Rzeczywiście, trzeba to panu radcy przyznać, że nietylko dowiódł, iż nie święci garnki lepią, ale nawet przekonał świat, że nie święci pożyczają od żydów pieniądze. Wszedł w powinowactwo kieszeniowe z Berkiem, Ickiem, Lejbusiem i innymi kapitalistami powiatowego miasteczka, a kuzynostwo to dawało mu się bardzo ciężko uczuwać.
Jednak wierzył jeszcze w swe siły — a to połowa szczęścia doprawdy.
Ponieważ wierzył, więc pracował z zapałem, z energią, nie poddawał się myślom smutnym, przeciwnie do walki z przeciwnościami stawał niemal zuchwale, z podniesionem czołem, jakby rzucał losowi i jego kaprysom wyznanie, jakby mówił do niego:
— A no! sprobujmy się, kto mocniejszy!
Jeszcze umiał się zerwać raniutko, siąść ha konia, umęczyć się przez cały dzień, być wszędzie, krzyczéć, hałasować. Zdawałoby się, że dziadowi temu młode lata wracają.
W domu o właściwym stanie interesów nie wiedziano nic, gdyż pani radczyni wyłącznie domem i kobiecem gospodarstwem zajęta, nie wtrącała się do czynności swego męża, a Ludwinia, ta zakochana w panu Janie, który już był jéj narzeczonym, tylko grała, śpiewała, rwała kwiatki i po trosze zajmowała się wyprawą swoją.
Ta dziewczyna była tak dalece zajęta przyszłem szczęściem swojem, że nie wybiegała nyślą poza granicę pewnych swoich narzeń, planów i widoków.
Tak więc pan radca samemu sobie zupełnie oddany, w najbliższem otoczeniu nie znajdował wcale opozycyjnego żywiołu.
Pan Michał nawet od czasu gdy syn jego oświadczył sę o rękę Ludwini, przestał się wtrącć do czynności radcy, przez fałszywi może pojętą, ale w gruncie rzeczy bardzo szlachetną ambicyę. Szło mu o to, aby go nie posądzano, iż krytykując działania emeryta, ma na myśli powiększenie posagu dla swojego syna.
Tak więc pan Michał milczał, a radca uparcie swoje obił. Sąsiedzi śmieli się, a Paciorkowski, jako się wyżéj posiedziało — głupał do reszty...
Włościan też uslnie pragnął radca zreformować. By dla nich nadzwyczaj przystępny, uprzejmy, o ile tylko mógł starał się dpomagać im w potrzebie, a jeżeli rbili mu szkody bądź to w zbożu, bądź w łąkach, to bydła nie zajmował, do sądu nie pozywał,
Strona:Klemens Junosza - Na stare lata.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.